Minęło 9 tygodni mojego siedzenia w domu - czyli pracy zdalnej.
W zasadzie dla mnie nic się nie zmieniło pod względem pracy , zmienił się tylko lokal i trochę godziny.... Rano nie trzeba tracić czasu na dojazd , po wstaniu można uruchomić komputer , a w międzyczasie ogarnąć siebie , naszykować śniadanie i zacząć pracę, Trochę trudniej ją skończyć... No bo się jest w domu , bo jeszcze tylko ktoś potrzebuje to i tamto , jeszcze tylko to....i.. !
Z wiadomych powodów pracodawca uruchomił "ograniczony czas pracy" - początkowo pomysłem było 20% , potem okazało się , że na szczęście tylko 10%. Oczywiście pensję też.
No trudno. W takim układzie 2 wolne dni , niepłatne. Ale te wolne dni i tak były pracujące, bo z moim zastępstwem jest problem , więc czuwałam , pomagałam , podpowiadałam i sprawdzałam.
Wczoraj po południu odwiozłam cały sprzęt . Wracam od poniedziałku do normalnego trybu pracy.
Natychmiast poczułam ulgę , a pozbyłam się uczucia , że ciągle jestem napięta , w stanie ciągłej gotowości do pracy , tego , że ktoś zadzwoni i czegoś zechce o niewiadomej godzinie....
Jestem w pracy , mija godzina zakończenia i wychodzę , zamykam drzwi i zamykam myśli o pracy. Nie mam dostępu do systemu i programów .Mój dom jest znowu mim domem, a nie twierdzą osieciowaną , oprogramowaną i obłożoną dokumentami.
I dobrze.
Boję się oczywiście jak każdy , ale każdy nie ma innego wyjścia jak - żyć dalej.
Witaj więc świecie znowu !