niedziela, 30 grudnia 2018

35. Czas podsumowań

Powoli kończy się kolejny rok.
Tegoroczne święta - choć bez tych , którzy odeszli - były jednymi z lepszych , od wielu lat. Spędzone z siostrą i jej rodziną , z jej teściową , z chłopakami siostrzenic i z moim niedoszłym zięciem , który zajrzał do nas w pierwszy dzień świąt, a którego wszyscy  bardzo lubimy .
Były to święta bez jakiejś żałoby , pierwsze od dawna,  bez żalu i bólu , nie odszedł już nikt tak bliski , o tych , którzy odeszli pamiętamy , ale przecież kiedyś człowiek musi się nauczyć z tym żyć  i  znowu przeżywać w radości ten czas kiedy rodzina jest razem. .
Dla odmiany Sylwestra spędzamy wszyscy u mnie . Dzisiaj przygotowałyśmy sałatki i inne pyszności na jutrzejszy wieczór :) Skład ekipy - ten sam !
Ten rok kończy się fajnie . W ogóle był dobrym Rokiem 2018.
Nikt nie odszedł , pojechałam w końcu po latach  na upragnione wakacje nad morze , mogłam bezkarnie pozwolić sobie na kupno sprzętów do domu - lodówka mnie zaskoczyła , ale zmiana tv  w sypialni - to już mój kaprys . Finansowo dołożyłam siostrzenicom do wykończenia mieszkania, które przejęły  po mamie . Pozwoliłam też  sobie na zakupy wielu rzeczy  dla siebie - bo mi się podobały.
Mam pracę , mieszkanie …  Ale mam przede wszystkim spokój .Ten spokój był mi potrzebny . Nie żałuję rozstania ze Strusiem. Coraz mniej o nim pamiętam. Coraz mniej  te wspomnienia bolą.
Choć nie do końca jest tak , jakbym chciała  przeżyć swoje życie - ale przecież  nie jest źle . Źle już było - teraz musi być już tylko lepiej .
Tego sobie życzę na kolejny rok.  Oby nie był gorszy od tego , a był jeszcze lepszy .
Wam też tego życzę !
Szczęśliwego Kolejnego Nowego Roku - tym razem  :
Życzenia noworoczne to piękna tradycja. Składamy je bliskim najczęściej w SYLWESTRA. Ale także wysyłamy życzenia w Nowy Rok. Wciąż też wysyłamy elektroniczne
                              

piątek, 21 grudnia 2018

34. Swięta za pasem.

Już za chwilę Boże Narodzenie. Kolejne , bez tych ,którzy byli dla mnie ważni. 
Staram się cieszyć tym co mam. Staram się nie myśleć o tym co by mogło być i co przeminęło bezpowrotnie , nie zadręczać samej siebie .
Być może to pogoda tak na mnie działa depresyjnie , może brak słońca i długie ciemne wieczory. Być może przeziębienie , które próbuje mnie dopaść , albo zmęczenie przedświątecznym procesem przygotowań.  Tak czy siak - mam jakąś deprechę….. 
Choinkę kupiłam , a jakże  prawdziwą ! - szwagier oprawił , pomógł założyć światełka , resztę jakoś ubrałam. Posprzątane , wystrojone , prezenty kupione . Dzisiaj odliczałam godziny do końca dniówki , w poniedziałek mam urlop , w Sylwestra też . Niesłychane ! Ale jak się tak dało - to się ucieszyłam. Jestem  wystarczająco zmęczona. 
Wczoraj byłam zrobić paznokcie , piękne czerwone będą miłym dodatkiem. To chyba jedyne co w sobie lubię , więc sobie nie żałuję. 
Nie cofnę czasu i niczego nie zmienię. Starzeję się fizycznie , a psychicznie jestem  wrakiem człowieka. Bezsenność mnie do tego dobija... 
Zgubiłam się gdzieś . Straciłam optymizm , straciłam iskierkę na "jeszcze będzie lepiej.....

Mimo wszystko  życzę wszystkim , którzy tu zaglądają  spokojnych  i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia , a kolejny Rok 2019  by był "tym najlepszym w życiu" :)




poniedziałek, 26 listopada 2018

33. Dzień za dniem

Dzień za dniem tak szybko upływa , że aż czasami nie dowierzam . Ostatni post był dawno temu...
A przecież właściwie w moim życiu już nic się nie dzieje. Nie mam zawirowań miłosnych , nie mam nic ciekawego do napisania... Ale  kiedy piszę , to wiem , że istnieję.  Może kiedyś znowu przeczytam wszystko co napisałam ? Moje życie to praca , siostra i jej rodzina, jakieś życie innych - znajomych , przyjaciół, jakieś drobne sprawy , zakupy , pomoc innym. Czasami mam wrażenie , że moje życie przepływa jak woda przez palce .
Nie poddaję się jednak tak łatwo. Chcę żyć , jak najintensywniej potrafię . Dzisiaj też już wiem , jak bardzo kilka zdarzeń w życiu człowieka potrafi wybić piętno na psychice , a nawet na fizyczności człowieka . To nie czas i lata , ale właśnie te zdarzenia odbiły się na mnie . Widzę ile siły ma jeszcze moja starsza siostra , a jak bardzo ja jestem "starsza" od niej....
Niestety niczego nie zmienię.

Ostatnio rozmawiałam z moją Przyjaciółką  z drugiego końca Polski .Pobiłyśmy rekord - b0 rozmowa trwała prawie cztery godziny :)
Kiedy zadzwoniła nie spodziewałam się , że usłyszę o  końcu jej związku . Kiedy rozwiodła się z pierwszym mężem  , potem wyszła za mąż kolejny raz i to był prawdziwy  wygrany los na loterii - ale zmarł prawie trzy lata  temu .... Ciężko przeszła żałobę , ale znalazła kogoś z kim się związała . Pisałam trochę o tym ,  latem kiedy wyjechałam  z siostrą na wakacje nad morze , spotkaliśmy się razem z nimi . Były plany , opowieści, naprawdę wydawało się , że wszystko jest naprawdę dobrze. No ale nie jest.... Powód , który podała jest prozaiczny - ale jest.  Nie zawsze w grę wchodzi zdrada, przemoc, choroba. Czasami są to błahostki , a jednak męczą człowieka.
I nawet ją rozumiem - dlaczego podjęła taką decyzję , choć szkoda  .

Idą święta . Pora wziąć się za porządki . Małe malowanie mam za sobą. Szwagier naprawdę jest na każde moje życzenie i chwała mu za to . Pomalował , zainstalował w sypialni nowy telewizor , który kupiłam , bo mi w niej  go bardzo brakowało. Poprzedni   jeśli się uda naprawić zabiorą siostrzenice , też będą miały drugi. Już w swoim mieszkanku mają sporo. Nie wprowadzą się na święta , ale po Nowym Roku. Trochę też finansowo dołożyłam "cegiełkę" do ich domku :)

Czas świąt - to fajny czas :) w jakimś stopniu znowu taki czas daje mi radość....



sobota, 3 listopada 2018

32. Odpoczywam

Dzisiaj wyszłam tylko rano na cmentarz z siostrą i dziewczynami . Potem jeszcze wspólna kawa i ciasto, one pojechały , a ja leniuchuję.
Po gonitwie przed  Świętem Zmarłych i przygotowaniach  byłam naprawdę zmęczona.
Ugotowałam wielki garnek bigosu , który okazało się później , że naprawdę zniknął..... : ) upiekłam też  dwa ciasta . Ponieważ mieszkam tuż przy cmentarzu w ten dzień od rana mam pomoc siostry i jej rodziny , więc staram się ich od samego rana godnie przyjąć . Kwiaty , wiązanki , znicze - w naszą piątkę  jest szybko i sprawnie . Tak jest od  19 lat , od kiedy jako pierwszy zmarł ojciec. Później zmarła  moja córka , no i mama.
Wiadomo , że nie ma czasu w tym dniu na gotowanie wystawnych obiadów , ale trzeba coś zjeść . Dlatego szykuję coś sycącego i  takiego , żeby szybko zagrzać i zjeść . Jakieś śniadanie to nie problem , a ciasta do kawy  również wyszły mi w tym roku rewelacyjnie .
Wieczorem dołączyli jeszcze chłopaki siostrzenic i też ich nakarmiłam.
Niestety w piątek musiałam iść do pracy , potem dopiero mogłam zajrzeć na cmentarz na Dzień Zaduszny , który jest równie ważnym dniem jak Wszystkich Świętych.
Tak więc dzisiaj miałam dzień odpoczynku . Obejrzałam zaległe filmy , posnułam się po domu nie robiąc nic konkretnego .
Dawno takiego nie miałam więc sobie wybaczam : )))


wtorek, 30 października 2018

31. Tylko takie święto...

Dzień 1 Listopada to święto , dla mnie bardzo ważne , bo to święto mojego dziecka. Dzień Zmarłych - czyli również Jej. Kolejne już , trzecie.....  Teraz przecież  zostało takie  ,a nie inne święto...
Dopiero teraz - po trzech latach - odważyłam się sięgnąć po stojące w piwnicy  pudło , w którym schowałam jej rzeczy potrzebne do tworzenia biżuterii. Kiedy choroba uwięziła ją w domu musiała się czymś zająć . Tworzenie biżuterii sprawiało jej dużo radości . Czasami coś wystawiała na OLX , przy okazji zarabiając parę groszy. Obdarowywała wszystkich swoimi dziełami. Mnie , moją siostrę i jej córki , moją przyjaciółkę , swoje koleżanki....
Uwielbiam jej bransoletki , naszyjniki , a siostrzenice do dzisiaj troskliwie przechowują  kolczyki od niej. Kiedy rano wybieram biżuterię , często spoglądam na coś co wyszło spod jej rączek  i  bardzo często  mam coś z tych rzeczy lub chociaż jej pierścionek , z którym właściwie się nie rozstaję. To dla mnie taki talizman.
Jednak czymś innym jest  dostana , gotowa biżuteria ,prezent na jakąś okoliczność ,  ale  czymś innym jest dla mnie to pudło .
Kiedy u siebie w domu tworzyła swoje małe dzieła ,często koraliki sypały się na podłogę , koty szalały na ich punkcie , a ja kiedy sprzątałam i  myłam podłogę ciągle gdzieś je znajdowałam, wtedy toczyły się po  panelowej podłodze wydając odgłos turlania się. Taki śmieszny stukot.  To był jej  kolorowy świat... Czasami prosiła żebym wstąpiła do jakiejś hurtowni czy pasmanterii, kupiła konkretnie takie , a nie inne koraliki czy elementy . Ja leciałam z radością i  kupowałam co chciała , do tego zawsze coś dokładałam , co wpadło mi w oko albo mogło choćby na chwilę wywołać uśmiech na jej twarzy.
Potem cały ten majdan  został . A jej brakło.....
Kiedy musiałam sprzedać mieszkanie , spakowałam wszystko do pudła i wstawiłam do piwnicy. Milion razy patrzyłam na nie  i myślałam , że przyjdzie taki czas , kiedy dam radę.
I ten czas przyszedł teraz.
Specjalne pudełka z przegródkami , a w nich misternie poukładane koraliki , druciki , jakieś elementy do tworzenia , narzędzia….  Wszystko tak  pięknie ułożone....
Wszystko jakby było wczoraj.....
Musiało minąć tyle czasu żebym mogła tam zajrzeć...
Chociaż pisząc teraz to wspomnienie jest tak ciągle żywe , że cała drżę , a łzy się cisną do oczu.
No cóż... niczego nie cofnę i nie zmienię.
Tak więc, niech to święto będzie chociażby Jej wspomnieniem .

środa, 10 października 2018

30. Dobre i złe strony

Ostatnio sporo czasu spędziłam z Jotką . Byłyśmy w kinie , na zakupach , spędziłyśmy czas  na pogaduszkach w domu,  pijąc kawę . Dzisiaj również spędziłyśmy wspólne popołudnie. Chyba ostatnie , bo w sobotę odlatuje, więc jeszcze zostały jej ostatnie sprawy , rodzice , pakowanie. Jeszcze usłyszymy się  przez telefon , potem  znowu zostanie nam Skype.
Wszystko w życiu  ma swoje dobre i złe strony.
Nic nie zastąpi wspólnych spacerów czy zakupów , wspólnego picia kawy. To oczywiste.
Niestety , rozmawiając  o wszystkim i niczym ,  czasami choćby niechcący rozmowa porusza temat , który na mnie działa...jak działa.  Temat Strusia.  Przecież to jej brat - ja to rozumiem. Takie  zwykłe , prozaiczne sprawy ,jak to w życiu  - trudno tu wszystko pisać. Czasami naprawdę bezwiednie człowiek coś mówi, opowiada…. Jeden z wielu przykładów - kiedy zamówiłam bilety do kina - Jotka bardzo chciała pójść na " Kler ", film wiadomo , na czasie - Jotka nawet nie wiedziała o tym na kiedy i gdzie  ,a nawet  że już je zamówiłam . Kiedy się spotkałyśmy i jej powiedziałam co i jak - okazało się , że Struś ze swoją Miłością również idą ..... Kiedy jej się pochwalili , wspomniała im ,że my też chcemy iść , wtedy powiedzieli  żeby się pospieszyć bo ciężko o bilety.... Wtedy nie wiedziała , że ja już je mam.  Kiedy mi to powiedziała prawie umarłam.  No dobrze , że intuicja mi podpowiedziała , żeby wybrać na szelki wypadek  inne kino i godzinę ,której on na pewno by nie wybrał. Ktoś z góry pewnie nad tym czuwał....
Kiedy Jotka jest w Anglii jej kontakt ze Strusiem  jest sporadyczny , więc ja psychicznie odbieram to inaczej. Mamy wiele tematów do rozmowy , w końcu jej życie kręci się tam , a nie tutaj ,  czasami  bywa słabe połączenie , więc nie ma - a przynajmniej zdecydowanie jest mniej - sytuacji gdzie mógłby być poruszony jego temat.
Wiele razy wspominałam już , że chciałabym zakończyć tą znajomość , przyjaźń...
Przez to , że trwa od wielu lat jest dość głęboka -a ja  nie umiem.....
Jednocześnie zdaję sobie sprawę , że przyjaźniąc się z nią nigdy nie uwolnię się od  Strusia !!!
Minęło tyle czasu , że  uznałam już , że to co było - to było ! Wiem , że ma swoje życie , swoją wielką miłość , o którą tak dzielnie walczyli oboje z tą....jak jej tam....   . Być może są bardzo szczęśliwi im mogę im tylko pogratulować i pozazdrościć. Ok ! Zycie jest jakie jest. Ale ja nie chcę o nim , o nich  myśleć ,słuchać !!!  Taka sytuacja wcale niestety w tym mi  nie  pomaga ……
Zupełnie nie wiem jak z tego wybrnąć.....
Kiedy Jotka odleci trochę się znowu jakimś sensie  uspokoję


poniedziałek, 24 września 2018

29. Będę zajęta....

Będę zajęta przez najbliższe prawie trzy tygodnie. Na tyle przylatuje Jotka . Jutro.
Oczywiście to ja najbardziej cieszę się z jej przyjazdu. Jej rodzina jakby mniej. Tradycyjnie, to nic nowego... My mamy swoje plany , lubimy swoje towarzystwo i już !

Lato się chyba skończyło bezpowrotnie . Oczywiście jak na ten rok. Może to i lepiej. Chyba jestem z tych , którzy lubią  jesień. Bez przesady , ale rzeczywiście lubię . Nie lubię tylko chodzenia z parasolką - brak mi wtedy trzeciej ręki !

Przyzwyczaiłam się do niedzielnych spotkań  u siostry. Nawet już nie protestuję i jadę grzecznie :) Czuję się tam chciana i akceptowana . Oczywiście i oni są u mnie kiedy tylko chcą i mają okazję czy potrzebę. Staram się odwdzięczać jak mogę . śmiejemy się z siostrą , że  za jej  "talerzo-obiady" ja swoimi "szycio-maszyno-godzinami" .  Jak ktoś rozumie o co chodzi to gratuluję :))))

Moja siostra to nauczycielka , do tego  Pani Dyrektor w szkole. Osoba inteligentna ,
wykształcona i ....powściągliwa  niesłychanie......!  Czasami jej myśli są nieodgadnione.....
Przez ostatnie lata pokazała mi , że mogę zawsze na nią liczyć. Do tego , umie powiedzieć mi jak mnie kocha , kiedy ja jej to potrafię powiedzieć. To niesłychana,  nabyta przez nas , przez  ostatnie lata - umiejętność :)))

I tak jakoś ten czas płynie . Cieszę się każdym dniem . Boję się choroby . Starości.
Panicznie nie znoszę lekarzy  (poza dentystą o dziwo ! ) . Ale wybieram się wkrótce na mammografię . Rutynowa kontrola , co dwa lata.  Właśnie dwa lata temu zapisała mnie po raz pierwszy siostra i tego pilnuje.
Więc idziemy :)
Będzie dobrze !




sobota, 8 września 2018

28.Bo nic nie widać

Ostatni czas to dla mnie okres rocznic i smutnych wspomnień . 
Któregoś dnia wracałam z pracy z moją  koleżanką-sąsiadką ,  ona  chciała wejść do sklepu , a ja szłam właśnie na cmentarz . G. sama wspominała  moją córkę , to jak ten czas leci.  i takie tam smuteczkowe  tematy. Pytała mnie też o moją wcześniejszą koleżankę z pracy , która straciła męża i nie pozbierała się psychicznie przez lata, co miało spory wydźwięk . Kiedy już prawie rozstawałyśmy się i każda miała iść w soją stronę usłyszałam mniej więcej takie zdanie "a kiedyś ktoś mnie pytał co u ciebie , bo po tobie to jakoś nie widać " .
Dobrze , że już  zakończyłyśmy tą rozmowę....
Czego nie widać ????  
Mojej rozpaczy ?!  Czy mój ból i cierpienie p o w i n n a m  mieć wypisane na czole ?????
Od trzech lat nie było dnia , kiedy bym nie pomyślała o stracie swojego dziecka . Od trzech lat cierpię . Od trzech lat tęsknię . I nic się nie zmieni do końca mojego życia ! 
Jak powinnam się zachowywać?  W pracy wykonuję swoją pracę najlepiej jak umiem, z nikim się nie kłócę. Staram się być pomocna , miła i uśmiechnięta. Jestem życzliwa , nie plotkuję 
Ale , że co ???? 
Że powinnam ciągle szlochać po kątach ? Powinnam przez 8 godzin zanudzać wszystkich moim cierpieniem ??? Przecież nikogo nie interesuje moje życie i problemy - bo każdy ma swoje !!! 
Czy mając w sercu swój  ból nie mam prawa się uśmiechać , żartować ?  Nie mam prawa normalnie żyć ?  Przecież umartwiając się niczego nie zmienię , nie cofnę czasu ! 
Tego co ja czuję  nie czuje nikt inny poza mną . Rozumiem , że ludzie pytają z życzliwości - bo sama współczuję ludziom w podobnej sytuacji . Ale nie rozumiem tych , którzy oceniają mnie po tym jak wyglądam.... 
Rzeczywiście chodzę uśmiechnięta , rzeczywiście staram się wykorzystać każdy dzień mojego życia najlepiej jak mogę. Po wszystkim co mnie spotkało , postanowiłam , że nie poddam się bez walki, że zawalczę o samą  siebie. Moje życie choć nie ma żadnego celu ani sensu nie będzie ascezą !!!! 
Nie będę się przejmować kimś kto sam tego nie przeżył i  tego nie rozumie , ani tego nigdy nie zrozumie.  Niestety świadczy to o  tym kimś , że jest płytki.... Ale to nie jest już ani moja wina , ani mój problem. 
Dzisiaj spotkałam na cmentarzu , panią , która kiedyś  pracowała na moim piętrze , w innym dziale . Straciła syna 14 lat temu . Świętował Sylwestra i rankiem na zakończenie zabawy wszedł na słup energetyczny .... Spłonął porażony prądem....  Kiedy rozmawiałyśmy poczułam jak bardzo jest mi bliska , jak rozumiemy to co mówimy , jak wiele na łączy  choć tak mało się przecież znamy. 
Mimo to pogodna , uśmiechnięta , chcąca brać jeszcze wiele z życia. To co mamy w sercach jest tylko nasze ..... 
Straciłyśmy tak wiele w życiu  , ale świat istnieje dalej , życie toczy się dalej. 
Miliony ludzi tracą  codziennie bliskich  i swat się nie kończy.
Z powodu naszych biskich też tego nie zrobi..... 



czwartek, 30 sierpnia 2018

27. Gdzieś tam......

Mijają sekundy.... minuty...godziny .... dni...  tygodnie... miesiące....
Mijają lata..... 
Za godzinę miną trzy.
Każdy chwila mija bez Ciebie.
Codziennie  wstaję z łóżka z myślą o Tobie .
Codziennie całuję  na "dzień dobry" Twoje zdjęcie .
Jesteś na nim radosna , uśmiechnięta.....

Ten dzień sprzed trzech lat , do końca mojego życia pozostanie najgorszym dniem w życiu .
Ta data ,  data rocznicy - jest  najgorszym dniem z całego roku .
Wracają wspomnienia tego dnia , właściwie tego co się wydarzyło wieczorem  , ale nie chwila po chwili , a jedynie fragmenty..... wspomnienia  , które są tak bolesne , że się ich boję.... staram się  je odganiać, bo wolę pamiętać Ciebie radosną , pogodną , rozszczebiotaną gadułę , pełną pomysłów....

Byłaś dzielna do końca , ciągle podziwiam tą nieziemską  siłę jaką miałaś , wolę życia i walki...
To co  przeżyłaś , ten ból i cierpienie jest nie do opisania !


Tęsknię trzy lata.....
Tydzień temu miałabyś 35 urodziny.....
Dzisiaj mijają trzy lata od kiedy zamieszkałaś gdzieś indziej.....

Jedynym pocieszeniem Córeczko  jest to , że teraz  nie jesteś gdzieś tam  sama...
Masz od roku swoją Babunię ,  którą  gdzieś tam teraz się Ty opiekujesz .
W niedzielę mija rok od kiedy i jej już ze mną nie ma.
Kiedyś się z Wami spotkam .



wtorek, 21 sierpnia 2018

26. Co mnie irytuje.

Praktycznie idę przez całe  życie sama .Taka singielka , panna z odzysku , rozwódka , samotna , wolna czy jak tam zwał....  Moje małżeństwo trwało  tylko dwa lata, a    związek-nie-związek ze Strusiem  prawie jedenaście lat.  Mam więc szerokie pojęcie o tym , jak się na  taką osobę patrzy. 
A patrzy się , oj patrzy się ! .... w zasadzie  dziwnie , sarkastycznie , insynuacyjnie , przeważnie
z dwuznacznym podtekstem i niewybrednym dowcipem.....
Tyle , że tak się patrzy tylko w okresach "wolnych" , czyli pomiędzy związkami , jakie by one nie były . Dobre , złe , czy  nieudane ,  no ale przecież jak na stanie  jest osobnik  płci męskiej ,to jakoś to patrzenie przychylniejsze . Nieistotne jaki  ON. No byle był.
Jak go brak zmienia się pogląd i punkt widzenia mojej osoby.....
Głównie to właśnie przez płeć przeciwną.....
Nie , nie wydaje mi się.
Ja to sprawdziłam i wiem.
W ubiegłym tygodniu było święto , więc wolny dzień dla wszystkich i z siostrą i jej rodziną wybraliśmy się  w podróż odwiedzić groby  jednych i drugich dziadków i innych bliskich . Miejscowość oddalona sporo od naszego miasta , więc bywamy tam w miarę możliwości . Przy okazji wstąpiliśmy do rodziny .
Miłe , rodzinne spotkanie . Do momentu , dopóki w niewybredny sposób zostaję zapytana  wprost i powiedzmy - ładnie to tutaj ujmując-  o mój status....
Kiedy odpowiadam , że nikogo nie mam i nie chcę ,słyszę tekst , który wprawia mnie , nie tylko w osłupienie ale i w zażenowanie..... No oczywiście osoba , która go wypowiada jest rozbawiona .....
Ja niestety nie.
Chyba nawet nie chcę tego tu przytaczać. Było   to na tyle dotkliwe , że zapamiętam do końca życia.
I to doprawdy nie jest jakiś przypadek. Tak bywa często. Akurat tutaj był to syn mojej kuzynki , człowiek młody , równolatek mojej córki... Gdyby nie to , że to bliska rodzina , do tego naprawdę rodzina , z którą jestem związana od dzieciństwa , pewnie bym tego tak nie zostawiła .
Tym razem więc "opuściłam zasłonę miłosierdzia".

W przypadku pań , bywa to mniej rubaszne , co nie znaczy , że mniej bolesne. Oczywiście pań , które mają na stanie męża.  Nieistotne jakiego . No ale one MAJĄ , a ja - NIE !

Myślałam , że świat się zmienia , idzie z postępem , że ludzie mądrzejsi , inteligentniejsi , tolerancyjni .....
Pewnie trochę tak. Technika , zbrojenia , kosmos....
No ale w tej kwestii jakoś od wieków -  nie !



poniedziałek, 6 sierpnia 2018

25. Wszystko co dobre szybko się kończy

Drugi tydzień urlopu spędzony nad polskim morzem należy już do przeszłości , ale to będzie długo wspominany czas :)  Wyjazd z siostrą i szwagrem był super pomysłem zarówno dla nich jaki dla mnie . Ja sama pewnie nigdzie bym nie wyjechała , a im  - staremu dobremu małżeństwu - byłoby samym we dwójkę  nudno . Z moim szalonym charakterem byłam dla nich atrakcją :)  Pogoda od pierwszego do ostatniego dnia była wymarzona , aż za bardzo nawet. Morze cieplutkie , a w dniu naszego przyjazdu zawisła biała flaga , sinice sobie poszły precz , więc powiewała aż do końca !  Kiedy z siostrą wieczorem oglądałyśmy zdjęcia z całego dnia robione na plaży  dostawałyśmy głupawki  :) :) :)  , a szwagier patrzył na nas podejrzliwie :) 
W czwartek jako przerywnik zrobiliśmy sobie wycieczkę do Gdańska , pospacerowaliśmy w tym upale przez Jarmark Dominikański ,a potem spokojnie usiedliśmy w Galerii gdzie spotkaliśmy się z moją Przyjaciółką , która mieszka blisko Gdańska i z jej facetem , który u niej już na dobre zamieszkał.   Było tak  fajnie i przyjemnie , że ostatnim pociągiem wróciliśmy na swoją kwaterę , a oni do domu . 
Kolejne dni to znowu plaża , plaża , plaża :)  Dosmażyłyśmy się z siostrą ile się dało , kupiliśmy  prezenty dla siostrzenic ,a sobie pamiątki , oczywiście jeszcze ryby do domu .  Teraz nie ma problemu , pakują próżniowo, pociąg z klimatyzacją , więc super sprawa.
Dziewczyny przecież wróciły ze swojego wyjazdu do Bułgarii -ciekawe Fifi czy się gdzieś nie mijaliście :):):) ?   Przywiozły nam mnóstwo różnych prezentów , a zwłaszcza różnych  kosmetyków z różą i innych rzeczy.
Było cudownie . Szkoda , że nie mogłam zadzwonić i opowiedzieć tego jak jest fajnie - ani mamie... ani córce..... 
Dzisiaj rano  przyjechała siostra ,  poszłyśmy obie wysypać im na rabatkę  kilka kamyczków  znad morza . W głębi duszy podziękowałam im , że pewnie  nad nami czuwały.
Myślę , że siostra  czuła to samo  .

Nie myślałam w ogóle o pracy , dzisiaj jeszcze mam wolne ,teraz piorę , ogarniam się po wyjeździe , a jutro wracam do pracy i rzeczywistości . Wieczorem pewnie spotkam się z Jotkami , bo już rano Jotka dzwoniła -oni wrócili już w sobotę i tydzień jeszcze będą w  Polsce . Do tego Jotka ma urodziny. 

sobota, 28 lipca 2018

24. No to jedziemy !

Za mną połowa urlopu. Tydzień spędziłam leniwie. Zrobiłam jednak wszystko to , na co normalnie brakowało mi czasu . Mieszkanie też wysprzątane na błysk. Wszystkich  których chciałam - odwiedziłam , porozmawiałam , lub umówiłam się na później .

Z samego rana dzisiaj sprawdziłam sytuację na Skyp-ie ,  gdzie są Jotki , oni już wczoraj ruszyli w swoją drogę do Polski.  Akurat mieli jakieś 50km do celu , kiedy zadzwoniła Pani z ich kwatery ,że apartament  gotowy,  potem już tylko dopilnowałam czy dojechali się zakwaterowali.  Ufff !

Miejsce spoczynku moich najbliższych sercu też ogarnięte , podlane , i dzisiaj znicze zaświecone....
Przyjechała rano siostra i razem to zrobiłyśmy , a szwagier pojechał do swojej matki jeszcze i  tam ogarnąć ją na najbliższy tydzień .  W zasadzie wszystko na  kilka dni , bo siostrzenice  już niedługo wracają i przejmą teren do działania . No cóż , po wypoczynku czekają obowiązki :) :)

Siostra pomogła mi znieść walizkę  do  mojego "apartamentu na dole", żebym potem sama się nie trudziła.
Zanim to zrobiłyśmy , wypiłyśmy u mnie kawę . Spojrzała na mnie wymownie i zapytała z wyrzutem
- A Stefana nie zabierasz ????? !
Wcześniej śmiałam się , że go zabiorę . Trochę jednak było mi głupio przed szwagrem....Chociaż wiem , że już dawno się przyzwyczaił do mojego życia ze Stefanem . No ale jakoś tak......:)
-Dawaj go , bierzemy go i już ! - zarządziła.
Stefan szybko został ubrany i wpakowany .
Drogą eliminacji , padło na jeden z dwóch  ręczników plażowych..... Stefek lekki przecież :)
Oj tam, oj tam....:)

Nie chcecie wiedzieć po ile mamy lat , prawda ?????  :):):):)




Wszyscy zainteresowani wiedzą kim jest Stefan i nie obchodzi mnie co i kto sobie pomyśli ......
To najważniejsza pamiątka po mojej córce. Jakby jej cząstka....

Jeszcze chwila , jakaś kąpiel, przebrać się i ruszamy w drogę !
No to pa !


sobota, 14 lipca 2018

23. Zmęczenie materiału

Kiedy jesteśmy w wirze pracy jakoś mija dzień za dniem . Beznamiętnie. Ale kiedy  pojawia się myśl , że już niedługo będzie czas urlopu odliczamy dni . Przynajmniej ja tak mam. Już nie mogę się doczekać. Odliczam  każdy dzień , jeszcze tylko 4 dni robocze.....

Dzisiaj spotkałam się z moją Przyjaciółką znad morza . Przyjechała na  jeden dzień na okrągłe urodziny swojego  brata , ale  znalazła  chwilę , żeby się ze mną spotkać , bo jutro już wraca. Cieszę się , że przez tyle lat od liceum  utrzymujemy kontakt.  Za dwa tygodnie , kiedy ja pojadę w jej rejony też się spotkamy. Jej kolejny facet , (po dwóch mężach ) jest całkiem do rzeczy  i układa i się nieźle , podziwiam ją za odwagę i siłę . No cóż , ja w przeciwieństwie do niej potrafię być sama i chcę już być sama .

Ponieważ Jotka przyjeżdża do Polski , w  tym samym czasie jedziemy nad morze , a ona wraca  dzień wcześniej niż ja i na pewno zaraz się zobaczymy chciałam wysprzątać mieszkanie . Dwa razy w roku, latem i zimą  robię gruntowne porządki.,  takie aż do bólu , okna , wszystkie półki ii kąty , pranie wszystkiego co się da i sprzątanie czego tylko się da , postanowiłam to zrobić tuż przed urlopem, żeby nie marnować ani jednego dnia wypoczynku . Lubię też potem wracać z podróży do tak wysprzątanego mieszkania . Kiedy uporałam się z większością i uprałam koce , firanki i inne rzeczy  ... pralka odmówiła posłuszeństwa !  Wiedziałam , że pora na nią , ale dlaczego dwa tygodnie po lodówce ?!  Siostra aż zaniemówiła , ale następnego dnia już był szwagier , coś tam pomajstrował, coś już jest kupione i polutowane , czeka tylko na zainstalowanie i powinno być dobrze . Ufff... już oglądałam nowe....

Jestem już zmęczona . Zmęczona życiem.
Żyję jak umiem , staram się,. często się śmieję , cieszę , staram się być pogodna , uśmiecham się do wszystkich ....

Ale to tylko pozory .....
Mojego dziecka nikt mi już nie zwróci....
To już prawie trzy lata......

czwartek, 28 czerwca 2018

22. Polska wgrała.

Nie jestem nadzwyczajnym kibicem , ale jestem patriotką i zawsze te ważne dla  nas mecze oglądam. I tym razem  nie było inaczej.  Dzisiejszy też obejrzałam w spokoju. Wygraliśmy , choć było to zwycięstwo na otarcie łez. I tyle, a na resztę "spuśćmy zasłonę miłosierdzia" .

Dosłownie pięć minut przed meczem panowie wnieśli nową lodówkę......  Właśnie umyta czeka jeszcze jakąś godzinkę na pierwsze włączenie. Stara została zabrana  gdzieś tam  na kres horyzontu..... Problem w tym , że nie była wcale taka stara , bo brakło jej trzy miesiące do tylko 10 lat, do tego wcale nie była tania , choć rzeczywiście była "wypasiona".  W sobotę  cichutko i dyskretnie..... zgasła.  Pan fachowiec nie zreanimował  , bo koszty tego nie warte , a nawet jakbym się uparła to i tak już nie ma do niej części..... Była to tzw. "brazylijka" cokolwiek to znaczy. Poza upierdliwym piszczeniem co pół roku  czujnika od filtra antybakteryjnego , nie miałam przecież żadnych zastrzeżeń , a tu nagle taka niespodzianka !.  No cóż..... Tym oto sposobem dziś powitałam nową ,innej marki , prawie o połowę tańszą niż poprzedniczka sprzed 10 lat. Zdumiewające , ale  rzeczywiście wtedy Struś mnie na nią  namówił , nie powiem że żałowałam , bo robiła na wszystkich wrażenie zarówno wizualne , jak i  "intelektualne". Liczyłam , że będzie żywotniejsza. Takich już nie ma....  Nowa jest oczywiście bardzo podobna , bo do dobrego to człowiek się szybko przyzwyczaja ,  ale  jest już sporo tańsza i po kolejnych 10 latach będzie- mam nadzieję - mniej żal.

Kolejne  - no cóż.....  Trzeba trochę zacisnąć znowu pasa , pożyć mniej wystawnie , a tu  po drodze jakby wakacje.....  Przy mojej siostrze i szwagrze będzie to raczej dość proste :)  Oni nie są rozrzutni  :)
Dam więc  jakoś radę i po powrocie przejdę na chleb i masło , no chyba że znowu coś mnie zaskoczy. To wtedy zostanie mi chyba już tylko  chleb i woda..... :))))

Poza tym  jakoś wszystko w normie.
A o lodówce wspominam sobie , żebym wiedziała ile wytrwa..... Bez niej niestety żyć się nie da.
Idę ją  więc  włączyć :)

czwartek, 14 czerwca 2018

21. Dzień za dniem

Czas szybko mija . Upływa dzień za dniem ,w pracy jak zawsze  dużo się dzieje ,  do tego jest gorąco  i zaczyna się sezon urlopowy. W domu też nie mam szans  na nudę. Musiałam bardzo się zmobilizować , żeby skończyć siostrzenicom szyć spódniczki. Takie z całego koła ....!  Niby prosta sprawa , ale materiał dość luźno tkany   sprawił trochę kłopotu przy  ustaleniu długości , dopiero podpowiedź "fachowczyni"  mi pomogła. Spódniczki się "uwisiały" , wyciągnęły tam gdzie musiały  i mogłam je skończyć. W ogóle  ostatnio  sporo innych rzeczy stworzyłam. Lubię od czasu do czasu usiąść do maszyny. Zawsze  lubiłam , a teraz tym bardziej , od kiedy mam swoją nową maszynę.
Ostatnio padł mi też ruter , a właściwie to chyba zasilacz.  Dostawca szybko i sprawnie dostarczył mi nowy przez kuriera. Bałam się , że nie dam rady z instalacją  , ale powoli skonfigurowałam nowy i dałam sobie radę. Kolejny raz , a człowiek , który zawsze to  w domu robił jest już tylko moją przeszłością.
Mijają więc dni w szalonym tempie. Praca , zakupy , cmentarz, niedzielne obiadki u siostry  , coś  tam w domu..... Być może mijają bez sensu..... Ale są , a ja dalej istnieję...
Na blogach zapanowała lekka cisza.... Może to taki właśnie czas... ?
Trwa sezon truskawkowy. To moje ulubione owoce . Straciłam już chyba pół wypłaty.... Ale najadłam się do syta i zamroziłam sporo na zimę. I dalej codziennie je jem.... Uwielbiam je . Teraz zaczynają się jeszcze  maliny . Dawno nie robiłam zapasów na zimę .Kiedyś robiłam dużo. Choć jestem sama postanowiłam , że zrobię przetwory - dla samej siebie, Zupa pomidorowa z własnym sokiem pomidorowym jest cudowna,  Buraczki smakują wybornie. Każdy sam najlepiej wie. Muszę się z tym uwinąć już niedługo , bo wkrótce będę miała swój wyczekany urlop.

To już tylko za pięć tygodni .  A wtedy pakuję walizkę i ruszam nad morze !


środa, 16 maja 2018

20. Album ze zdjęciami

Moje "korpo" było kiedyś ogromnym zakładem pracy powstało kilka Związków Zawodowych. Związek taki , siaki , owaki , nieistotne. Do jednego z nich należę . Od zawsze były organizowane wycieczki .
Czasami korzystałam , a kiedy nastały czasy Strusia  właściwie korzystałam zawsze -  zabierając go ze sobą.....  Były rożne wyjazdy , Niemcy , Austria , Czechy czy Słowacja , wszystkie piękne miasta , Praga , Berlin....  co roku gdzieś indziej , było i polskie morze , były moje ukochane Bieszczady , Góry Sowie i Stołowe...  były zabawy karnawałowe , sylwestry . Były wyjazdy na wakacje z jego córką w dolnośląskie , gdzie jeździliśmy do jego wujka , mieliśmy więc nocleg i mogliśmy zwiedzać cudne okolice.... 
Były różne domowe uroczystości uwiecznione  na zdjęciach  , czy zdjęcia z wesel , na których byliśmy 
Tysiące zdjęć.....
Żeby nie obciążać komputera kiedyś Struś przerzucił je na dysk zewnętrzny.... 
Kiedy stało się to co się stało,  chciałam  je sobie skopiować i miałam pomysł żeby potem jemu  usunąć wszystkie , gdzie byłam ja. Niestety coś , jakoś , pokombinował i sama nie mogłam tego zrobić , a on złośliwie mi tego nie zrobił , mimo , że o to prosiłam..... 
Nie mam więc nic. 
No prawie nic. Nie udzielałam się nigdy na portalach społecznościowych  , nie wrzucałam fotek , "relacji". Udało mi się skopiować chyba trzy zdjęcia z nk , ze trzy zostały w komórce , może ze dwa  gdzieś ze starego bloga....  Razem KILKA zdjęć.....

Kiedy zobaczyłam informację w zakładowej gazecie o wycieczce, nie zastanawiałam się długo i zapisałam się. 
Sama.
Muszę jeszcze w życiu nauczyć się wielu rzeczy..... Przecież jestem SAMA. Trudno  . Nie ja jedna.
Do dzisiaj pamiętam uczucie , kiedy lata temu byliśmy w kinie i zobaczyliśmy samą kobietę ,która przyszła na film.... Dzisiaj nie pomyślałabym tego , co mimo wszystko   pomyślałam żartobliwie wtedy. Wiem to dopiero dzisiaj.... 
Cała ekipa ludzi , którzy wtedy pracowali i jeździli - odeszła . Wiedziałam o tym , mimo wszystko nastawiłam się pozytywnie. Jedyną osobą była organizatorka , czyli Przewodnicząca ZZ.  Wszyscy inni to pracownicy raczej produkcji , z nimi nie mam nic do czynienia. Właściwie to też już garstka ludzi z zawsze i tak niewielkiego  związku , więc to porozrzucane osoby , małe grupki , albo nawet pojedyncze  osoby , ale jednak ze swoją połówką....  (prawo pozwala zabrać małżonka lub dziecko, ja żeby zabrać Strusia zapisywałam na kogoś  ze znajomych , którzy akurat nie jechali ).
Kiedy stanęliśmy na pierwszy postój , toaletę  i kawę , kupiłam sobie kawę... i byłam jedyną osobą , która piła ją samotnie. . Ta chwila była naprawdę dla mnie przykra..... Pewnie patrzyli na mnie jak na dziwoląga . Ale i ja  z nikim też nie szukałam kontaktu. Taka  jestem - "niekontaktowa" . Tyle razy jeździłam , że wiem jak to wygląda i  ze spokojem  ponownie zajęłam  swoje  samotne  miejsce w autokarze . Na nim czułam się bezpieczna , a wiedziałam , że moment zwiedzania , słuchania opowieści przewodnika  powoduje skupienie na tym , a nie na obserwowaniu innych , czy myśleniu o tym że są sami czy nie....
Tak też było . Powoli pojawiły się pierwsze delikatne  rozmowy , potem jakoś już poszło.
Wycieczka była bardzo, bardzo  udana . Zobaczyłam znowu  po latach  miejsca , które  chciałam , miejsca dla których głównie się zapisałam na tą wycieczkę  . Przewodnik był super człowiekiem , a towarzystwo  okazało się wyrozumiałe i  całkiem przyjemne  .

Można samemu ? Można !
Od początku nastawiłam się pozytywnie , więc to chyba też zadziałało .
Trzeba żyć dalej ! Warto było pojechać  .  Zrobiłam sporo zdjęć , choć sama jestem może na trzech , kiedy kogoś poprosiłam o zrobienie zdjęcia. Czas tworzyć swój własny album zdjęć.

Ten wyjazd sprawił  , że  znowu inaczej patrzę na życie.
Chce mi się chcieć !




poniedziałek, 7 maja 2018

19. Było miło.

W sobotę wieczorem Jotka  poleciała..... To były bardzo fajne dwa tygodnie . Spędziłyśmy ze sobą prawie wszystkie popołudnia - po mojej pracy , a  kiedy miałam wolne spędziłyśmy ze sobą nawet cały dzień. Kiedy ja pracowałam ona załatwiała swoje sprawy , żeby mieć czas po południu. Był czas na zakupy , na spacery po mieście , lody czy kawę, było wspólne gotowanie i wspólne wylegiwanie się na kanapie . Kiedy w piątek mogłam  do niej zajrzeć  tylko późnym wieczorem , ona wiedząc, że jestem zmęczona po całym długim dniu  czekała na mnie z ciepłą zupą. Czy to nie jest miłe ?  Pożegnałyśmy się z wielkim żalem ., a  sobotę już odpuściłyśmy sobie z wiadomych powodów...
Wczoraj odmeldowała się , że doleciała cała i zdrowa .  Znowu zostaje nam tylko Skype....

Moje siostrzenice Majówkę spędziły w górach. Pojechały z chłopakami .
No cóż - moja chrześnica właśnie się tam zaręczyła..... : )
Chyba dużo nas teraz czeka : ))))


sobota, 28 kwietnia 2018

18. Karma wraca.... podobno.

Odbyłam bardzo  udaną 18-tkę . Byłam zaskoczona  jej rozmiarem . Mój chrześniak od lat chodzi do szkoły tańca , więc było sporo kolegów i koleżanek, a ja miałam noc niczym "taniec z  gwiazdami" , . Było super . My starsi nie mogliśmy oderwać oczu od tak bawiącej się młodzieży.

W niedzielę przyleciała na dwa tygodnie Jotka. Kiedy mnie poinformowała o tym pisząc na Skypie odpisałam jej jak się cieszę  jej odpowiedź brzmiała "no to jesteś jedyna"...
Nic dodać nic ująć.....
Już wieczorem odmeldowała się telefonicznie , a w poniedziałek po południu siedziała u mnie zajadając pyszne lody i pijąc kawkę : )
Oczywiście dostałam dwie ogromne torby prezentów .
Cały tydzień popołudnia miałyśmy dla siebie . Nagadałyśmy się do oporu . Dzisiaj  odwiedza swoją teściową , być może wieczorem jeszcze coś wymyślimy : )
Przez ten czas "przerobiłyśmy" wiele tematów i oczywiście nie ominęłyśmy tematu Strusia.
Jotka wylała trochę żali na niego , i na rodziców.

Mój poziom emocji w czasie rozmowy o nim w skali od 1 do 10  był powiedzmy na 4 , czyli całkiem nieźle. Nie sprawiało mi to bólu , może chwilami miałam uczucie żalu czy przykrości. Chyba to całkiem normalne i idzie w dobrą stronę.

To co usłyszałam sprawiło mi trochę satysfakcji , że nie wszystko w jego życiu jest jednak takie cudowne. Oczywiście ma swoją Chudą ,  wielką miłość itp., itd...
Ale..! Chodził biedaczek po lekarzach bo biodro go bardzo boli , lekarz mu powiedział , że niedługo do wymiany chyba  będzie staw biodrowy... !
Niby nic takiego , ale kiedy moja córka cierpiała bo  miała  przez chorobę wszystkie stawy zniszczone , w tym oba stawy biodrowe , a ogrom jej cierpienia był niewyobrażalny - to książę traktował to lekko i drwiąco . Kiedy zmarła potrafił powiedzieć " no to nareszcie jest na swoim miejscu"...... Myślę , że gdzieś tam z góry moja córcia się na nim zemściła.
Chcę właśnie tak myśleć.  Niech wie co to za ból i niech sobie pocierpi.

Przez wiele miesięcy rodzice przed nią ukrywali ile podwyżki alimentów na córkę dostał. Być może nie chcieli żeby mi powiedziała ?  No to teraz sam się przyznał ...
Fiu fiu..!!! To kolejna rzecz , która mnie ucieszyła.
Podobno z tej wściekłości nie zabrał córki na ferie , ale w wakacje , kiedy będzie miał urlop  jedzie nad morze z Chudą i weźmie córkę . Chuda jeszcze w życiu nad morzem nie była , mąż ją nigdzie nie zabierał....   Córeczka  Strusia ma lat 15  i wiem , że da im "popalić" . Miałam ją co roku na ferie i wakacje. I nie były to miłe urlopy......

Nie życzę mu źle , ale dobrze też nie. A Chudej tym bardziej.
Jeszcze i do nich karma wróci.
Jak widać powoli już wraca.....



środa, 18 kwietnia 2018

17. Wiosna wiosna, ach to ty......

Nareszcie jest zielono , do tego bardzo ciepło. Na mojej "cmentarnej grządce"  rosną już tulipany ,które długo czekały na tą wiosnę ,  a róże puszczają  pierwsze pędy i listki. Zrobiłam porządek , posypałam nawozem trawę, wsadziłam  kolorowe bratki . To znowu będzie moje zajęcie  na całe lato. Cieszy mnie to bardzo.
Taki  mój  ogódeczek , mniej więcej 3 - 4 m2 , które zagospodarowałam  lata temu , bo grób jest na zbiegu alejek , kawałek trawnika z ławeczką otoczony płotkiem i  rabatką , 4 krzaki różnych  róż , bukszpan , berberys, do tego zmieniam kwiatki , bratki , potem aksamitki i  siwe starce, czasami begonie . W tym roku będą pelargonie - dla Mamy , która je uwielbiała i hodowała zawsze na balkonie i w domu....  Trzeba pielić , podlewać , ciąć trawnik . Mieszkam tak blisko , że to nie problem , a raczej właśnie przyjemność . W końcu tam, w tym jednym miejscu  mam wszystkich - rodziców i córkę. Kiedy wszystko już kwitnie , jest pięknie , można spokojnie usiąść i  na chwilę zatrzymać czas. Być z nimi przynajmniej chwilę.
Są ludzie , dla  których takie miejsca są barierą , ja ich rozumiem.  Dla mnie to jednak miejsce gdzie jestem  stałym bywalcem  i traktuję to trochę inaczej.

W sobotę idę na uroczyste przyjęcie z okazji 18 urodzin mojego chrześniaka . Taki mi się trafił jeszcze w życiu "młodzieniec" : )
Poprzedni post był właśnie o jego dziadku....
Oczywiście przygotowałam stosowną kwotę na prezent : ) , ale jeszcze  myślę nad jakimś drobiazgiem. Zupełnie nie wiem co to może  być....może coś słodkiego , albo może jakiś bukiet z 18 lizakami ? ....długopisami ?  Mam już mało czasu , więc jutro muszę coś  obejrzeć , wymyślić , zdecydować....

Zastanawiałam się w czy pójść , ale z czeluści szafy wygrzebałam nową , elegancką czarną bluzkę w białe kropeczki z czarną kokardą z tyłu , uszyłam sobie jasnokremową spódniczkę , a do całości mam eleganckie czółenka Solo Femme - zamszowe , w pięknym bordowym  kolorze z ozdobną klamerką.
To wyjątkowa okazja , więc  pozwolę sobie na ekstrawagancję.  Nie chcę iść na czarno , bo przecież mam jeszcze żałobę , ale  bluzka  to wystarczająco dużo.
Właściwie moja 83 letnia chrzestna , kiedy ją ostatnio odwiedziłam i już wychodziłam , spojrzała na mnie i z wyrzutem powiedziała  - " a ileż to ty jeszcze będziesz chodzić w tej żałobie ? "
Od tego dnia staram się wychodzić z  tej  "ciemności".
Dzisiaj mało kto utrzymuje tą tradycję , po córce  dla mnie był to cały rok - co do dnia.
Ale kolejny rok teraz po Mamie to już za dużo..... Minęło 8 miesięcy , więc to i tak długo . Już mi z tym samej ciężko. Nie mówię od razu o kolorach , ale wyciągam granaty , drobne kolorowe rzuciki na bluzkach, szarości i biele....
Zresztą Ona też nie lubiła czarnego , może mi wybaczy.

Wczoraj się dowiedziałam , że Jotka przylatuje w niedziele na dwa tygodnie !
I to jest dopiero news !
Już się cieszę : ) : )

niedziela, 8 kwietnia 2018

16. "Aż do śmierci".... i ani chwili dłużej ?

Wspominałam , że tuż po Mamie pożegnaliśmy jej najlepszą Przyjaciółkę - R.. Osobę sporo młodszą od mojej Mamy -bo o 10 lat. Choć to nie rodzina , ale bliscy ludzie , a ich jedyny syn od maleńkości u nas właściwie się wychowywał, kiedy ona pracowała w systemie zmianowym , a mąż  R. pracował za granicą przez wiele lat.  Nie mieli tu żadnej rodziny ani bliskich , którzy by pomogli. Tym sposobem M. jest właściwie dla mnie jak młodszy  brat. 
Jakże ludzkie życie często bywa pozorne , jakże powierzchowne ...

Na pogrzebie działy się sceny dantejskie .
Małżeństwo z ponad czterdziestoletnim stażem , majętne , kochające się . Męża rozpacz była bezgraniczna , rodziła milion obaw i pytań jak On będzie żył dalej ? Czy sobie czegoś nie zrobi ? Rzadko kiedy widuje się taką rozpacz.... Serce się wszystkim kroiło w tym kulminacyjnym momencie.... 

Syn wiadomo było , że oczko w głowie matki , która zawsze była dla niego wsparciem i kochała bezgranicznie , więc dla niego to wielkie i trudne przeżycie. 

A był to listopad.....
Chyba nie minął miesiąc kiedy M. odkrył , że ojciec siedzi w samochodzie zaparkowanym w garażu i  przez telefon prowadzi rozmowy. Nie minęły dwa miesiące kiedy ojciec mówi , że on wszystko co cenne to już wyniósł z domu i  pozbawi go darowanej 20 lat wcześniej połowy domu  (piętra- rodzice mieli parter)  . Kiedy w domu są awantury o wszystko , o psa , o pożyczone z garażu drobne narzędzia itp. itd.
Najpierw sam zaczął znikać .... Potem  były już konkretne podejrzenia. 
Dużo i długo by tu opisywać co się tam działo i teraz dzieje....

Po  czterech miesiącach  w domu  , na parterze,  pojawiła się kobieta .  Bezpardonowo . Ze ściereczką sprzątała kurze, kiedy M ją zobaczył chciał dostać szału ..... Babsko zajęło miejsce jego Matki !
W  Wielką Sobotę  już stała przy grobie swojej "poprzedniczki"....... 

Ja rozumiem , że może chce sobie życie jeszcze ułożyć . No , rozumiem... Ale po co ta walka z synem ? Jedynym synem.  Po co ta gra na tym  pogrzebie ???  Hipokryta.... ?

Wszyscy jesteśmy zaskoczeni... , że to jakoś tak wyszło.... niesmacznie . 
Cztery miesiące po pogrzebie  UKOCHANEJ żony ????
W końcu w przysiędze małżeńskiej jest "aż do śmierci"....   i ani chwili dłużej ? 

Znałam R. i była mi bardzo , bardzo bliska.  Czuję się przez jej męża  zwyczajnie oszukana -w jej imieniu ! 
Jak to powiedziała żona M. - teściowa się w tym grobie nie przewraca - ona się tam turla !!!!!
Czy ta  miłość przez  te wszystkie lata nie była prawdziwa ?
Jakoś nie umiem sobie tego poukładać.  Jestem z tym na bieżąco , bo M. nie ma nikogo bliskiego,  kto by go chociaż wysłuchał, a ja jestem matką chrzestną u jego starszego syna , do tego za dwa tygodnie będzie jego 18-tka.
Pewnie tak się często w życiu się dzieje w wielu rodzinach  , ale dopóki to nie dotyczy kogoś bliskiego, to patrzymy na to jakby inaczej. 

A może to ja mam takie staroświeckie poglądy ? 








wtorek, 27 marca 2018

15. Przedświątecznie

Czas tak szybko biegnie.... Tyle co były jedne Święta , a już są kolejne . Zima też  się kończy i wiosna już prawie za  progiem....

To od bardzo dawna pierwsze Święta  , kiedy mam poczucie , że niczego nie muszę.
Na Palmową Niedzielę posprzątałam już i przystroiłam mieszkanie , z siostrą ogarnęłyśmy cmentarz ,zrobiłyśmy nową wiązankę kwiatów  , bo właśnie w niedzielę Mama miała imieniny. Święta spędzam u siostry ,więc nie mam żadnej  presji czasu. Pomagam oczywiście w tym co mogę  ale obie podchodzimy do tego ze spokojem. Kuchnia to i tak królestwo szwagra :)

Czuję tak , bo dopiero teraz czuję wewnętrzny spokój.
Kiedy mijam miejsce gdzie Struś dalej parkuje na czas pracy samochód - dojeżdża do innego miasta i zbierają  się w 5 osób ,więc  każdemu wypada  jazda  co piąty tydzień , a  swoje samochody tam właśnie zostawiają - nawet nie spoglądam w tamtą stronę.
Zdarzają się już  dni kiedy o nim nie myślę - o człowieku , który tak bardzo mnie zranił.
Oswoiłam się ze swoją samotnością , staram się żyć dla siebie. Być dla siebie dobrą. Wybaczać sobie .  Nie wiedziałam , że to wszystko taka trudna sztuka ! 
Zawsze żyłam dla kogoś , zawsze szłam na kompromisy , a tak naprawdę to wcale nie były kompromisy tylko to ja ustępowałam. Uczę się tego , dla mnie to swoista nowość.
Nie było to możliwe dopóki to właśnie we mnie tkwił żal.
Niczego z pamięci nie można wymazać, ale  można się znowu  podnieść. Pomyślałam sobie , że nie zostało mi już tak wiele życia , a na pewno zostało mi już mniej niż więcej. Żadnej sekundy  z tego co było już się nie wróci. Nie będę więc marnować czasu i energii na rozpamiętywanie.
Cieszę się , że nadchodzi wiosna , będzie nareszcie zielono , słonecznie !
Czekam na lato , na urlop, który już jest zaplanowany. Po latach znowu pojadę nad morze....
Takie niewielkie radości ....
Cieszę się , że jest ktoś dla mnie bardzo ważny , kto daje mi siłę i jest ze mną bezwarunkowo. To moja siostra. Takie moje  światełko w tunelu :)
Może kiedyś dotrę do swojego "sensu życia", ale i tak na dziś jest dobrze.

Życzę Wam spokojnych Świat !





sobota, 17 marca 2018

14. Prawie -Ekstrawagancka-wyprawa.

Zanim napiszę to co dzisiaj zamierzałam odpowiem na pytania postawione mi w ostatnim komentarzu poprzedniego wpisu
"Jakiś wolontariat ? Dzieci? Szpital, dom dziecka ?"

Chyba nie o to mi chodziło.  To są sprawy i rzeczy , które są  w moim życiu obecne , bo pomaganie innym jest dla mnie czymś normalnym. Od kiedy nie ma mamy , staram się teraz doglądać moją  Ciocię , czyli Matkę Chrzestną , która ma  lat 83 , a wujek lat 86.....  
Mamy sąsiadka jest w szpitalu , to lecę ją odwiedzić. Jestem dla każdego , kto potrzebuje pomocy , bo tak zostałam wychowana.
Poza tym przecież pracuję . To nie chodzi o zajęcie się czymś , czy o "zabicie czasu".
Być może  , kiedy moje siostrzenice wyjdą za mąż , będą miały dzieci to wtedy  odnajdę  swój sens...
Gdzieś w podświadomości jakby  na to czekam i być może to właśnie będzie to o co mi chodzi . Zobaczymy.

Od wczoraj u mnie jest totalna zima ! Od wczoraj sypie śnieg ! Trochę więc  miałam obawy , kiedy z siostrą i dziewczynami wyruszyłyśmy w drogę.  Dwa razy w roku u producenta markowego  obuwia  jest kiermasz . Trwa tylko trzy dni.  Marki takie jak  Kazar , Ochnik , Solo Femme , Ewa Minge , Makalu , Salamander....  W niewielkim pomieszczeniu  powykładane są  buty  ( jeden but do przymierzenia) , różne fasony , marki i rozmiary.  Myślę , że są to  jakieś nadwyżki , albo próbne partie ? wyprzedaż kolekcji ? I dostępne jest tylko to co jest wystawione. Trafisz na swój rozmiar i coś co ci się podoba to trzymasz buta w ręce i nie oddajesz już nikomu :) Każdy but ma kartkę z numerem ewidencyjnym . Rzadko kiedy trafiają się dwie takie same pary , czy ten sam fason i inny rozmiar.  Kiedy pojechałam tam w ubiegłym roku kupiłam 6 par  butów !  Teraz  już tylko...5 !
Buty są skórzane , naprawdę ładne i eleganckie , w normalnej sprzedaży w cenach ponad 300 PLN ! Właśnie sprawdziłam kilka cen  naszych fasonów . Nawet z rabatami ceny są niesamowite. W sklepie nigdy bym nie kupiła tak drogich butów. Bo ja za tyle to mam właśnie prawie 5 par.... :)  Niskie czarne i szare  na lato , pełne  zamszowe w cudownym  bordowym kolorze  na  wyższym słupku i z ozdobą na przodzie  , granatowe  lakierowane bez pięt  i granatowe pełne zamszowe trochę niższe .  Bordo to pełna ekstrawagancja , ale są piękne no i skoro były w moim rozmiarze ... :)   Siostra i dziewczyny też sobie nie żałowały :) Bagażnik butów :)))))
Jestem z siebie zadowolona .  Butów i torebek nigdy dosyć !







środa, 7 marca 2018

13. Trzynasty wpis

Trzynastka nie kojarzy się dobrze.
Coś w tym jest , bo dzisiaj dla mnie jest pamiętna data. Dwa lata temu udowodniłam Strusiowi i Chudej jakimi są ludźmi. Pamiętam to pamiętne popołudnie chwila po chwili i to jak się dzień zakończył.....

Dzisiaj jestem w zupełnie innym punkcie życia niż wtedy.
Żałuję jakiś kilku chwil , żałuję  oczywiście tego w większości straconego z nim czasu.
Nie żałuję , że ten pamiętny dzień miał miejsce. Dzięki temu uratowałam resztę swojego życia.
Mam pracę - jeszcze mam ,  choć dzisiaj to bardzo płynne i nigdy nie widomo  - ale to takie czasy.
Mam swoje własne  miejsce na ziemi , azyl do którego mogę wrócić i robić  co tylko chcę.
Mam jeszcze bliskich - siostrę i jej rodzinę.
Ale tak naprawdę nie mam celu. Szukam go. Szukam czegoś co da mi poczucie przyszłości, poczucia wartości tej przyszłości.  Dzisiaj żyję tylko daną chwilą . Dzisiejszym dniem.
Szukam i nie wiem nawet czego szukam...
No wiem tylko w jakim sensie  -  szukam punktu zaczepienia.

Mogę to wytłumaczyć na przykładzie tego co już było.
Kiedy dwa lata temu wszystko się posypało na przekór losowi ja miałam cel.
Było to pozbycie się Strusia i  generalny remont. Zanim go w końcu "wystawiłam"  planowałam , kupowałam , chodziłam po sklepach , oglądałam i czekałam na ten dzień . No i nadszedł. Wszystko zrobiłam i cel osiągnęłam. I znowu nastała pustka....

Potrzebuję czegoś co da mi siłę , da nadzieję...

sobota, 24 lutego 2018

12. Kiedyś przecież będzie lepiej !

Często w życiu myślałam , że przecież nie może być ciągle tylko źle - kiedyś i to "źle" musi minąć.
Jak widać w życiu  jedno mija , a inne przychodzi. Ale pomiędzy "źle" a kolejnym "źle"  bywało parę minut tego "lepiej".
Ciągle czekam jednak  na to "bardzo dobrze". Może kiedyś ? Któż to wie....

Na razie próbuję się tutaj odnaleźć , zmieniłam kolor na jaśniejszy , radośniejszy.
Bo teraz już może być tylko lepiej !

Serdecznie się uśmiałam z komentarza znajomej - jesteś sterem , żeglarzem i ... śrubokrętem  :)))
Oj tak !  Dużo potrafię sama zdziałać , przez wiele lat musiałam się nauczyć.
Uczę się do dziś nawet : )
I zaraz skojarzyło mi się to z historią tego tygodnia.

Kilka lat temu zepsuła mi się lodówko-zamrażarka .Koszt naprawy zbyt wysoki  , lepiej było kupić nową.  Oczywiście Struś miał aspiracje wysokie . Umowa była taka , że to , co dotyczy wyposażenia stałego jest moje , więc  płacę  sobie sama i jest moje.  Upatrzyliśmy sprzęt , cena , ze hohoho....
No ale trudno , lodówko-zamrażarka śliczna , pasuje i w ogóle !
Kupić jednak ten akurat model  nie tak się tak łatwo . Akurat otwierali nowy sklep. Jest jest jest !  Cóż za szczęście !
Wszystkie bajery , inox , no frost , no cudeńko. 
Działa super do dziś i mało tego , naprawdę dobrze wygląda. Do tego nadal  jest moja.

Po pół roku  na panelu wyświetlacza  pojawił się mały znaczek , a lodówka zaczęła piszczeć....
Instrukcja obsługi...Aaaa ! to filtr . Ok wymieniliśmy , ale  jakoś przycisk wyłączenia kontrolki nie wyłącza... Telefon do serwisu w fabryce . Miła Pani poinstruowała  co i jak.
I nic..... ! Po iluś próbach i kombinacjach  ...i ponad  dwóch dniach zmagań ...sukces ! I upragniona cisza  : )
Minęło pół roku....
Poprzednia kombinacja... i nic....! Może jak agregat się wyłączy ?...nic ... a może jak się włączy.... ?może z prądu.....?  nic....a może....a może....
Po jakiś dwóch dniach kombinowania ... sukces !  Oooo ! to na pewno trzeba tak i tak....!   Ufff.. pół roku spokoju.
Po pół roku okazuje się , że ta kombinacja to jest do kitu..... Kolejne kombinowanie.... Po jakiś dwóch dniach kombinowania ... sukces !  I cisza : )
No i jestem  tak po ładnych kilku latach takich kombinacji , za każdym razem okazujących się przy kolejnym razie do ... no wiecie  : )
W tym tygodniu jak policzyłam przebrnęłam przez chyba 17-tą kombinację., włączyła się z wieczora , a jakże i były  trzy noce piszczenia....Do skutku .  Sukces ! Mam pół roku ciszy  :) A ona znowu przewagę.....:)))

I już wiem dlaczego ją nazwali "Szósty zmysł"  !!!











wtorek, 20 lutego 2018

11. Podsumowanie - część ostatnia -2017 rok aż do dziś .

2017 rok  rozpoczął się spokojnie. na chwilę oczywiście.  Kiedy już powoli ochłonęłam z tego co się wydarzyło , życie jakby tylko czekało za rogiem...
Mama .... Chciałam jej uchylić nieba !  Przeżyła przecież  śmierć ukochanej wnuczki , no  i  moje rozstanie , a to wszystko ją  przygnębiło i rozsypało.
Powoli zaczęły pojawiać się symptomy choroby , która dotyka tak wielu ludzi w tym wieku. Alzheimer... Od lipca wymagała już stałej opieki i z siostrą znowu dzieliłyśmy się dyżurami i opieką nad nią.
2 września odeszła.
Była najlepszą matką na świecie....
Choć jej losy od dziecka były tragiczne , nigdy  w życiu na nic i na nikogo się nie skarżyła.
Trudno mi było znowu się pozbierać.

Mam tylko siostrę i jej rodzinę. Gdyby nie oni to nie wiem co by było.

Ale to już koniec smutków !
Mam pracę , mam siostrę , mam mieszkanie i święty spokój.
Wiem już , że nie chcę nikogo - żadnego faceta - w moim życiu.
Mogłabym - gdybym chciała .
Nie ! Nie chcę.

Robię to co chcę , kupuję co chcę i sama  o sobie decyduję.
Mam wielkie plany na wakacje i ciągle mam nadzieję na kolejne "jutro".
Chcę pisać choćby o nieciekawym życiu. Pisać jednak będę.
Myślałam , że  nie umiem ! A jednak fajnie było czytając  swojego bloga  , czytać go,  jak ciekawą książkę .
Chciałabym kiedyś tak przeczytać i  tego , którego zaczynam przecież pisać : )

niedziela, 18 lutego 2018

10. Podsumowanie - część ósma - 2016 rok



Przez jakiś czas było mi smutno , trudno i ciężko. Najgorzej było powiedzieć Mamie. Bardzo go lubiła ,cieszyła się kiedyś , że  jakoś poukładałam sobie życie... Po śmierci Młodej moja Mama zaczęła gasnąć . Wiem , że martwiła się też o mnie  i teraz też ją to dobiło.... 
Skupiłam się na niej , jakoś układałyśmy to życie razem... Po śmierci córki  przez kilka miesięcy wracałam do domu z pracy , siadałam w pokoju , włączałam tv żeby  coś grało i migało przed oczami . Nie umiałam myśleć. Nie potrafiłam nic zrobić , najprostsza rzecz była nie lada  wysiłkiem. Do tego  kolor czarny  jest  taki depresyjny , ale w zasadzie  był  wybawieniem. Nikt niczego nie miał prawa ode mnie chcieć. Jakieś sprzątanie ? pranie ? prasowanie ? Ja ?   Jakieś Święta  ?  Zorganizowała je dla wszystkich moja  siostra . Trzymałam się dzielnie , modlitwa , opłatek.... 
Dopiero kiedy usiadłam przy stole i spojrzałam na biały obrus  rozkleiłam się jak nigdy  w życiu. 
Trwałam jakby  w zawieszeniu, jakby  to wszystko co się wydarzyło było złym snem , a ja byłam jakby obok , jakbym oglądała własne  życie z lotu ptaka....
Wszystkie inne problemy zostały chwilowo zawieszone. Niby byliśmy dalej razem. 
2016 rok już od samego początku objawił się informacją , że Chuda dostała rozwód. Z orzeczeniem o jej winie -  marne pocieszenie.  
Właściwie to nawet nie chciało mi się niczego "ruszać" , raczej po prostu czekałam na koniec ze strony Strusia. Chciałam żeby jak prawdziwy facet podjął tą w końcu męską decyzję. 
Ale gdzie tam ! 
Pamiętna data 7 marca ,kiedy  przyśniła i mi się Młoda i  w tym śnie  jakby dała mi sygnał - zrób coś z tym ! Gdyby nie ten sen  pewnie trwałabym w swoim transie dalej. To dzięki niej odważyłam się zrobić ten krok i „mleko się wylało”….
Domyśliłam się , że Dzień Kobiet to taki ważny powód żeby hołubić Chudą , ale nie  konkretnie 8 marca,  bo to bardzo by było  widoczne , więc spotka się z nią  w innym terminie. Może dzień przed albo po.  Skoro miałam ten sen byłam pewna , że to ten dzień.
Pojechałam do mieszkania jego siostry. Bingo . Jego samochód , obok zaparkowany jej samochód. W oknach paliło się światło. Zapukałam…. Zdzwoniłam…Dzwoniłam dłuuuugo…..
I popłoch !  Kiedy się zorientowali , że to ja  zgasili światło i udawali że ich nie ma !  Jak małe dzieci przyłapani na gorącym uczynku.
Siedziałam  tam 4 godziny , na schodach klatki… Uprzejmie wysłałam kilka sms-ów , że tylko powiem da zdania i sobie pójdę , ale nie odpowiedział.
Miałam już dość  więc  wysłałam kolejnego , że powiadomię jego rodziców. Cisza.
Zadzwoniłam , opowiedziałam jego ojcu o zaistniałej sytuacji , powiedziałam , że to koniec. Podziękowałam za kilka lat dobrego przyjęcia mnie i wszystko inne.
Kiedy wracam do domu  zobaczyłam jego samochód zmierzający w kierunku domu, a kiedy weszłam on już był.  Nie było miło...
Tak bardzo  bałam się jak to będzie samej….
To było trudne i długie w czasie rozstanie .
Przez moment chyba byłam w stanie znowu uwierzyć i wybaczyć…
Ale szybko wróciłam na ziemię – wystarczyło kolejne drobne kłamstwo.
Myślałam , że przynajmniej stać go na rozstanie z klasą.  Naiwna….
Pomogłam  wybrać mieszkanie , czekałam aż załatwi formalności kredytowe , potem załatwi remont , w międzyczasie złamałam paskudnie rękę…Myślałam  że przynajmniej coś mi pomoże - ale się pomyliłam !  Potem były wakacje , nie miał gdzie zabrać na dwa tygodnie córkę , więc się zgodziłam…no ok….szkoda mi było dziecka.
Sama postanowiłam zrobić remont , zmienić meble , zacząć swoje życie w domu , który jak najmniej będzie przypominał o tym co było.  Poinformowałam  o swoich planach i terminach.
Niestety Struś myślał , że będzie sobie wił gniazdko dla siebie i  Chudej ,a u mnie mieszkał , miał wikt i opierunek – i jeszcze czas na randki !
Najpierw uprzedzałam , żeby po kolei zabierał swoje rzeczy – ale „nie miał czasu”. Potem ostrzegałam  że pakuję to czy tamto , żeby sobie zajrzał i wyjął co potrzebuje – bez echa. Potem sama zorganizowałam kartony wystawiałam do przedpokoju . W końcu zaczął powoli zabierać , a ja przyspieszałam tempo ! Uprałam , uprasowałam i spakowałam jeszcze wszystkie ciuchy. Resztę już wrzucałam do kartonów i walizek nie patrząc na nic. Skoro jemu nie zależało to i ja nie poczuwałam się do niczego.
Ostrzegałam , że wywożę wszystkie swoje meble . Ostatnią noc spędził w pustym pokoju śpiąc na podłodze : )  Przecież miał możliwość spać u rodziców ! No niestety mieszkanie siostry znowu zajęła siostrzenica. 
Wszystko inne co było jego wylądowało w piwnicy.
Jestem z siebie dumna , że dałam radę i  4 sierpnia zamknęłam ten etap mojego życia.
Odebrałam klucze do mojego mieszkania , zostały mu tylko klucze do piwnicy.  
Zrobiłam remont i jakoś się pozbierałam.
Została zawalona piwnica , z którą też nic się nie działo . Wysłałam w końcu sms-a z terminem do 20 października. Odpisał , że do tego czasu opróżni ją.
No i znowu niestety. Więc zmieniłam zamki. Pod koniec listopada miał niespodziankę , bo  potrzebował coś do samochodu , a tu klucze nie pasują . No była granda , ale postawiłam na swoim i w ciągu najbliższej soboty zniknęło wszystko !
Patrzyłam tylko jak przyjeżdża pusto i odjeżdża załadowany , i tak kilka razy.

Przez jakiś czas było mi smutno , trudno i ciężko. Najgorzej było powiedzieć Mamie. Bardzo go lubiła ,cieszyła się kiedyś , że  jakoś poukładałam sobie życie... Po śmierci Młodej moja Mama zaczęła gasnąć . Wiem , że martwiła się też o mnie  i teraz też ją to dobiło.... 
Skupiłam się na niej , jakoś układałyśmy to życie razem... 

sobota, 17 lutego 2018

9. Podsumowanie - część siódma - 2015 rok


2015 rok rozpoczął się wylądowaniem Młodej na koniec stycznia w  szpitalu , w stanie głębokiej śpiączki cukrzycowej… Rozpoczęła się  wtedy walka o jej życie…

Trylion innych problemów zdrowotnych  poza tym zabierał  wszystkie szanse… 

Lekarze byli bezradni . Morfina nawet nie pomagała….

Siedziałam w szpitalu całymi dniami , wracałam ostatnim autobusem, szykowałam  jeszcze „panu” obiad na następny dzień , włączałam pralkę albo prasowałam… Kładłam się do łóżka i zanim przyłożyłam głowę do poduszki – zasypiałam… Wstawałam rano do pracy , a potem biegłam do szpitala. I tak codziennie , a leżała w szpitalu  prawie  do końca marca.



I wtedy Młoda wróciła do domu. Z jednej strony radość, z drugiej stan wymagający ciągłej opieki.

Gdyby nie pomoc mojej siostry nie wiem jak by było….

A było ciężko…..

Na zmianę z moją siostrą i z Miśkiem opiekowaliśmy się Młodą .

Spałam u niej , a do swojego domu tylko czasem zaglądałam jak Misiek zostawał u Młodej i mnie zmieniał . Tylko siostra z siostrzenicami zaglądały kiedy ja i Misiek pracowaliśmy.

Wszystko inne miałam  gdzieś. Czasami nawet nie odbierałam telefonu od Strusia…





Do tego  ta jego postawa…

Podziwiam siebie , że to wytrwałam i podziwiam jego za to jak potrafił    m n i e   wpędzać w poczucie winy za swoje wyczyny !

Już w kwietniu byłam gotowa  na rozstanie , podjęłam jakąś próbę , a  jednak nie wyszło....Chciałam rozstać się tak normalnie , jak dorośli i normalni ludzie.  I tak to już nie miało racji bytu , ale  dzisiaj widzę , że coś go powstrzymywało . Myślę   , że  był to tylko brak  miejsca do zamieszkania , bo jego siostra  akurat przyleciała do Polski i korzystała ze swojego mieszkania, a potem jeszcze jej córka , bo długo wtedy była w akurat w Polsce - no i lokum zajęte ! Nie miałam ani głowy do tego , ani siły na dyskusje z nim , żeby to jakoś zakończyć. Żeby kogoś wyrzucić to trzeba mu przysłowiowo i realnie spakować walizki. Tylko  kiedy  miałam to zrobić?

Dzisiaj żal mi samej siebie . Byłam jak zranione zwierzę w potrzasku. Już nie widziałam szans posklejania  tego pożal się związku , ani  nie widziałam szybkiej możliwości jakiegoś normalnego zakończenia. Nie potrafiłam nawet się skupić , żeby coś wymyślić.



Wtedy już liczyła się tylko Młoda , a moje życie było jakimś transem , a ja robotem….

To trudne kawałki do czytania…. 

Sytuacja z Młodą była jednak priorytetem…. Ten rok bardzo „bolał w czytaniu”….

Pomimo ciężkiego stanu  była dzielna . Najpierw zaczęła znowu siadać , potem  wstawała i zaczęła chodzić z pomocą balkoniku, aż powoli  zaczęła sama chodzić , oczywiście tylko w domu. Śmiałyśmy się , że chodzi „ jak kaczuszka”  , ale znowu chodziła ! , choć każdy krok sprawiał ogromny ból.

Nikt nie chciał się podjąć operacji w takim stanie …. Niby miałyśmy zamówioną wizytę  i kolejkę na wrzesień… 

Tak chciała żyć dopóki miała nadzieję!  Potem , gdzieś od maja  traciła już wiarę , że będzie lepiej. Myślę , że się domyślała, że to już nie realne.. , że jej operacji nie da się wykonać. Nie u niej…. Nie w takim stanie.

No i w czerwcu  kolejny pobyt w szpitalu. To było gorące i ciężkie lato. Brak miejsc. Inny szpital. No trudno . Ciężki stan , z poprzedniej hiperglikemii tym razem hipoglikemia…żółtaczka , leki uszkodziły wątrobę … Pierwszego dnia nakrzyczałam na lekarza  i personel.    Okazało się , że to ordynator…..  Wysłuchał, zrozumiał skąd moje nerwy  i jakie mam uwagi do sposobu opieki – specyficznego dla osoby w takim stanie. Wydał stosowne rozporządzenie i zapis  wymagań  w karcie pacjenta.  

Choć „uboższy” szpital  to  lekarze i personel  przynajmniej okazali się  bardziej przyjaźni . Wkrótce nikt nie miał do mnie żalu o to ,  co walczyłam tego pierwszego dnia .

To ten lekarz szedł na każde ustępstwa , żeby jej nie męczyć , to on stanął na wysokości zadania. To właśnie  ten lekarz któregoś dnia powiedział mi „Proszę Pani , ona już  takiego kolejnego  razu nie przetrzyma”.

Niby wiedziałam , niby już mi mówiono coś podobnego . Ale nie Młoda ! nie teraz! 

Takie myślenie matki nie dopuszczało takich myśli.



Młoda w lipcu wróciła do domu.  Miałam  dwa tygodnie urlopu , spędziłam go w dużej mierze z nią.

„Mamusiu kocham Cię” padło przez ten rok  tyle razy…. „Mamuniu misiuniu” – mówiła do mnie….

Przestałam pisać.

Wpis na blogu dopiero  z początku września.

Dwa krótkie zdania… Patrzyłam na nie i nie potrafiłam usunąć , łzy same płynęły…. Dlatego go tu wklejam…



Moja córeczka..... 

30.08.2015 o godz. 21.30     odeszła na zawsze.... 







Dopiero  dwa dni przed Świętem zmarłych powiadomiłam jej ojca.

I nie była to spokojna rozmowa. Wystarczy przytoczyć jedno zdanie kiedy miał do mnie pretensje , że go nie powiadomiłam – „A gdzie byłeś przez 32 lata JEJ  ŻYCIA ???!”



Jeszcze w tym samym roku , 20 grudnia zmarł .

Jej ojciec, a mój były mąż.

wtorek, 13 lutego 2018

8. Podsumowanie - część szósta - 2014 rok


2014 rok  rozpoczął się w miarę zwyczajnie , ale wkrótce zaskoczył pewnym spotkaniem po latach. Jakby dał mi  sekundę radości w tej otchłani zła…. Dał mi na chwilę siłę. Choć tylko na chwilę…

Ale spotkanie to uświadomiło mi wiele rzeczy.  Mogłam spojrzeć na wszystko innymi oczami i przejrzeć się w innych oczach... Wyjaśniło się kilka spraw , kilka niejasności . Nawet po wielu latach dobrze jest poczuć się jakby lżej . Usłyszałam magiczne słowo „przepraszam” od kogoś,  kto tego słowa nie ma w swoim zasobie słownictwa,  nie zna i nie używa : )))) No taki mały cud .

Dzisiaj właśnie od tego czasu  minęły cztery lata , i choć R. jest daleko to nadal  mamy kontakt , wprawdzie z wielu powodów tylko kurtuazyjny, ale mamy.  

Tamto spotkanie dało mi siłę , ale i wiarę w siebie .

Kolejne tego roku  pobyty Młodej w szpitalu….
Już wtedy między nami było dobrze , jak córki z matką i matki z córką . Nareszcie była moją ukochaną córką. Śmiałyśmy się z naszej „trudnej miłości”.  
Leki dawały jakąś poprawę i nadzieję….  Przy niej  Misiek dzielnie trwał , dbał o nią i już wiedziałam , że chyba kochał…. : )

I kiedy wydawało się , że można jakoś tak żyć , że daję radę , że przecież jeszcze będzie dobrze ,  ni stąd - ni zowąd  lipcu  wybuchła „bomba” …

Ot tak zwyczajnie…..

Tak z sekundy na sekundę…..

Chuda , czyli kobieta , która ciągle mieszała w moim związku sama, nie proszona , odszukała mój numer telefonu w mojej pracy ,  zadzwoniła i przyznała się do płomiennego i długotrwałego romansu z  człowiekiem , który mieszkał ze mną od  wielu lat…

Przepraszała !!!

Można sobie wyobrazić jak w czasie pracy człowiek się dowiaduje , że świat zupełnie prywatny mu runął !
Świat runął , runęło wszystko…. Tak pierdzielnęło , że hej !
Wtedy pierwszy raz kazałam mu  się wynosić…. W ogóle pierwszy raz komukolwiek…
Nie wiedziałam co robić i jak się zachować.
Szalałam z rozpaczy i bólu… Do dzisiaj pamiętam jak szlochałam
Jakoś wyszło , że jednak został. Chyba z obawy przed jej mężem , który go poszukiwał . Dzisiaj mocno żałuję że nie podałam mu adresu pracy Strusia  : )

 Młoda była wtedy moim wsparciem… Wiedziała , że coś jest nie tak , domyślała się pewnie , ale mówiłam , że to taki kryzys… Nie chciałam jej martwić. Potrafiła wziąć taksówkę i przyjechać tam gdzie akurat  byłam żeby  mnie pocieszyć .

Żyłam jak w jakimś amoku , nie potrafiłam tego ogarnąć !!

Chciałam jeszcze spróbować, ratować… Nie chciałam jednak dalej żyć tak jak dotychczas ! Chciałam dać mu szansę   Tak wiele się działo…. Ta Ona , jej mąż , telefony rozmowy …. Jeden koszmar , szaleństwo….We wrześniu mąż ją wyrzucił z domu… Była w końcu wolna , to spokojnie się wzięła za Strusia…Wiedziałam , że to był jej chytry plan . Wiedziałam jak to się skończy. Powiedziałam mu to , ale nie chciał słuchać.



To był dłuuugi rok. Rok wielu okrutnych  dni, wielu kłamstw…
Wiele wspomnień z tego czasu nigdy się nie wymaże….
Dopiero dzisiaj wiem , jak byłam zmanipulowana przez nich.
Byłam w tym jak w błocie , jak w oku cyklonu.. dopóki nie były ważniejsze inne sprawy… wtedy byłam jakby obok tego bajzlu , bo  już byłam zajęta Młodą, jej chorobą , która coraz bardziej dawała się we znaki. Było mi wszystko jedno , co się stanie dalej
Nie mogłam  tylko zrozumieć dlaczego przecież oboje wiedząc , jaka jest sytuacja ,tak okrutnie to wykorzystali…. ?

We Wigilię  nawet  nie potrafiłam przełamać się z nim opłatkiem i złożyć życzenia…
Nie było we mnie już nic . Była pustka.
Do tego Młoda w Święta źle się poczuła...... 


niedziela, 11 lutego 2018

7. Podsumowanie - część piąta -2013 rok


2013 rok od początku zastanawiałam się ile jeszcze wytrwam , opowieści o Chudej  już mnie zwyczajnie dobijały. Czara goryczy właśnie się przelała. Każdy miesiąc był walką z wiatrakami. Już wtedy wiedziałam , że zmierzamy do końca ale pięknego zakończenia nie będzie.

Skończył się czas kiedy jeszcze go tłumaczyłam sama przed sobą , bo jeszcze coś tam się tliło we mnie . O nie ! Zaczęłam się zwyczajnie bronić , w słowach i w uczynkach .  Przestałam patrzeć na niego przez różowe okulary.

Do tego nastał czas niepewny w pracy. Nie otrzymałam od niego żadnego wsparcia… Dostawała je ona… Bo cóż ja mogłam mieć za kłopoty ?  To ona potrzebowała rozmowy…bo mąż niedobry ! To ona potrzebowała wsparcia… bo rączka boli ! To ona potrzebowała wsparcia bo straciła pracę ! Można by tak długo wymieniać powody

Był to rok wielu odkrytych sms-ów… Rok kiedy pojechał „na szkolenie” . Tyle że to było kłamstwo… Pojechali razem . Gdzieś…Oczywiście odkryłam to dużo później.

Poza tym to rok , a właściwie jego końcówka …kiedy to Młoda zaczęła być już w poważnym stanie choroby . To w końcu odkryta i konkretnie postawiona diagnoza. Fatalna….ale jakoś rozum nie dopuszczał jej do serca . Wierzyłam , że jeszcze może być dobrze. Wylądowała w Klinice Wojskowej w Łodzi. Program leczenia , indywidualnie dobrane leki…. Nareszcie jakiś plan działania i leczenia.  20% pracy serca jednak nie brzmiało dobrze…. Wszystkie inne problemy zbledły. Nic już nie miało żadnego znaczenia.

Tym bardziej on i jego dzidzia….

czwartek, 8 lutego 2018

6. Podsumowanie - część czwarta 2012 rok


2012 rok to czas kiedy w tym związku trwałam jakby wbrew wszystkiemu co mówiło to koniec…. Uciekałam w siebie i swoje zajęcia,  a słowo „czekam” było w moim życiu aż do obrzydzenia. Czekałam,  aż wróci  z każdej kolejnej randki , kawki, i czego tam jeszcze ,  choć głupie tłumaczenia zawsze były , a jakże….

A to „jadę pojeździć na rowerze” – i zajmowało mu to całe popołudnie do głębokiego wieczora….

Albo „byłem  w sklepie”  i ten oto , który namiętnie kocha zakupy wracał do domu ….kompletnie bez niczego !

Czekałam tak często , że wkrótce stało się to normą.

Na dobre zamknęłam się w sobie , zajęłam więcej swoim własnym życiem , odgrzebałam swoje hobby .

Żyłam  też życiem Młodej , a ona powoli stawała się lepsza , mądrzejsza , choć coraz bardziej słaba. Ciągle była chora , ciągle coś się  przyplątywało.  Wtedy jeszcze nie miałyśmy pojęcia co się dzieje , Młoda ciągle chodziła do lekarzy i ciągle nie było efektu. Jej życie pomijając chorobę , na tyle się zmieniło , że miałam nadzieję , że wszystko przetrwamy ,damy radę , będzie dobrze… , że w końcu może chociaż ona będzie szczęśliwa.

Później już nawet wolałam być sama w domu ze sobą niż z nim.  Przez głowę przewijały mi się wytwory wyobraźni , które naiwnie odganiałam , a one jakże się okazały prorocze…



Zorganizowałam Święta Bożego Narodzenia dla nas , mojej Mamy i Młodej , dla jego rodziny… Jego „popis” w święta przed jego i moją rodziną  był tylko dopełnieniem tego roku….  

Struś właściwie już był u mnie „skreślony”. Pamiętam tą „konsternację” rodziny… Myślę , że wtedy sobie co nieco niektórzy mogli pomyśleć , jak to wygląda naprawdę , choć pozory były przecież inne. Młoda  później powiedziała mi jaki miała do niego żal  o to zachowanie. Byłam jej wdzięczna za wsparcie…. Zawsze była kiedy jej potrzebowałam.


piątek, 2 lutego 2018

5. Życie jest jak bańka mydlana..

Życie jest tak nieprzewidywalne , zaskakuje szybkimi zwrotami akcji , scenariuszami jakimi sami nigdy byśmy nie wymyślili... Raz lepszymi raz gorszymi.....
Kiedy otrzymałam telefon z tą informacją zrobiło  mi  się bardzo  smutno...

Dzisiaj pożegnaliśmy kolegę ,z którym kiedyś pracowaliśmy .
Mój rocznik.... W niedzielę miałby swoje kolejne urodziny.
Dusza człowiek ,ciepły , uczynny , miły... No fajny....
Życie trochę go pokonało jednak na własne życzenie. Ale ludzie są tylko ludźmi.
Kiedy odszedł z pracy już był poważnie chory .
Kiedy moja Młoda była któregoś razu w szpitalu spotkałam go tam  , również jako pacjenta.... Paskudne choróbsko zwyciężyło.
Między innymi była i ta cholerna cukrzyca...
Troje dzieci wkraczających w dorosłość. Szkoda....


Przy tej smutnej okazji spotkałam kilka osób , które też odeszły przez te lata  z korpo , z różnych przyczyn , oraz  kolegę , który jeszcze ze mną pracuje ale jest w budynku oddalonym o 6km. Moje korpo jest  bardzo duże :) To mój "osobisty kolega"  :) od lat, ale o nim może  kiedyś...  :) Zawsze mówiłam , że my to razem w tym korpo zostaniemy i "pozamiatamy"  . I właściwie tak wyszło :)   Po wszystkim powspominaliśmy , wymieniliśmy mnóstwo informacji co gdzie u kogo , kto został dziadkiem , babcią , komu wnuczę się zaraz urodzi , co kto robi i jak teraz  żyje .
Na pytania czy to prawda , że Strusia pogoniłam też grzecznie odpowiadałam . W skrócie i bez emocji. Dałam radę :)   Miło było ich wszystkich znowu  spotkać , choć szkoda , że w takich okolicznościach . To tylko część niegdysiejszej ekipy.

Tak to już jest...   Teraz to tylko jakiś chrzciny , wesela albo pogrzeby.....



wtorek, 30 stycznia 2018

4. Podsumowanie - część trzecia - 2011r


2011 rok - To rok bardzo trudny. Trudny do przeczytania….

Czytałam po kilka wpisów… czasami ze łzami w oczach . Już wtedy czułam się samotna , już wtedy chciałam chyba się uwolnić z tego związku bo plusów było mniej niż minusów. Brakło mi chyba odwagi . Były  już sytuacje gdzie naprawdę niewiele brakowało żeby to zakończyć.
Dominowała już Chuda , te ciągłe kawki dawały mi się we znaki.... Słuchałam tych opowieści o niej , tych zachwytów , a mimo to wierzyłam naiwnie , że może mnie nie zdradza , że może  niepotrzebnie się nakręcam? Trwałam już w tym związku jakby na siłę , na przekór . Z jednej strony było wygodnie , bo robił zakupy , bo na zewnątrz wszystko wyglądało dobrze , bo moja Mama go lubiła.... bo bałam się zostać sama choć byłam i tak już wystarczająco  samotna.... Takie szarpanie z życiem.....
Dzisiaj patrzę na ten rok z żalem , że byłam aż tak naiwna , żal mi też samej siebie , tego cierpienia i tych już wtedy wylanych łez.
Z Młodą sytuacja stawała się coraz bardziej stabilna . Jej życie stało się inne , lepsze. Miała swój kąt , i kolejnego- drugiego  kota....Rudego Cześka.  Pierwsza była Zośka , którą od koleżanki dostała od razu do nowego mieszkania. Zośka potraktowała Cześka jak swoje kocię . Trochę byłam zła , ale w końcu to jej dom , jej koty i jej obowiązki : ) Trochę pracowała , jakoś sobie radziła z chorobą . Zawsze jakiś tam chłopak się gdzieś kręcił i jakoś to było....
Przynajmniej wtedy u niej było lepiej niż u mnie.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

3. Podsumowanie - część druga - 2010r


2010 rok  - Wtedy wiele się już ogólnie działo. Kiepska sytuacja finansowa - bo spłacałam kredyt za mieszkanie , które kupiłam Młodej wiosną 2009r. Mimo wszystko, mimo tego , że  "zaciskałam pasa".... i zęby , to  jak się potem okazało , była to  jedna z lepszych decyzji w moim życiu.  Jak mogłam starałam się jej pomóc, mimo tego , że ruszył również planowany remont mojego mieszkania i nie mogłam już się z tego wycofać. . 
Poświęciłam wiele czasu , na to żeby i Młoda  fajnie mieszkała. Wprowadzała się na szybko , ale z czasem wszystko zaczęło fajnie się urządzać.Własnymi rękami malowałam z nią mieszkanie, urządzałam... Ona się cieszyła....Wtedy chyba w końcu był ten przełom , miała "swoje miejsce na ziemi" , a nasze relacje stały się cieplejsze.Pamiętam jak mnie zaskoczyła kiedy w rocznicę zakupu podziękowała mi za to mieszkanko.... Pamiętała potem o tym i dziękowała mi tak co roku....

Wydawało mi się wtedy , że był to fajny czas ,były wesela w rodzinie , fajne wyjazdy z mojej pracy. przytulne mieszkanie... niby wszystko ok  ale czytając siebie zauważyłam , że od marca były  to już coraz częściej smutne wpisy jeśli chodzi o moje relacje ze Strusiem..


Ja dzieliłam życie na własny dom , córki i oczywiście  mamy.... Struś  chyba miał  wtedy zbyt wiele czasu dla siebie. Owszem coś tam nam pomógł , ale generalnie  trzymał się z daleka od Młodej. Od początku nigdy specjalnie nie byli za sobą. 

Niestety  już wtedy miała miejsce sytuacja,  kiedy to znalazłam Jej chustkę w kieszeni jego kurtki.... To wtedy chyba  coś już się między nimi wydarzyło ,  zacieśniły się stosunki…. W każdym tego słowa znaczeniu….
We mnie za to coś pękało…..
Było mi już ciężko , trudno ... zastanawiałam się już wtedy nad sensem bycia z nim....