Często w życiu myślałam , że przecież nie może być ciągle tylko źle - kiedyś i to "źle" musi minąć.
Jak widać w życiu jedno mija , a inne przychodzi. Ale pomiędzy "źle" a kolejnym "źle" bywało parę minut tego "lepiej".
Ciągle czekam jednak na to "bardzo dobrze". Może kiedyś ? Któż to wie....
Na razie próbuję się tutaj odnaleźć , zmieniłam kolor na jaśniejszy , radośniejszy.
Bo teraz już może być tylko lepiej !
Serdecznie się uśmiałam z komentarza znajomej - jesteś sterem , żeglarzem i ... śrubokrętem :)))
Oj tak ! Dużo potrafię sama zdziałać , przez wiele lat musiałam się nauczyć.
Uczę się do dziś nawet : )
I zaraz skojarzyło mi się to z historią tego tygodnia.
Kilka lat temu zepsuła mi się lodówko-zamrażarka .Koszt naprawy zbyt wysoki , lepiej było kupić nową. Oczywiście Struś miał aspiracje wysokie . Umowa była taka , że to , co dotyczy wyposażenia stałego jest moje , więc płacę sobie sama i jest moje. Upatrzyliśmy sprzęt , cena , ze hohoho....
No ale trudno , lodówko-zamrażarka śliczna , pasuje i w ogóle !
Kupić jednak ten akurat model nie tak się tak łatwo . Akurat otwierali nowy sklep. Jest jest jest ! Cóż za szczęście !
Wszystkie bajery , inox , no frost , no cudeńko.
Działa super do dziś i mało tego , naprawdę dobrze wygląda. Do tego nadal jest moja.
Po pół roku na panelu wyświetlacza pojawił się mały znaczek , a lodówka zaczęła piszczeć....
Instrukcja obsługi...Aaaa ! to filtr . Ok wymieniliśmy , ale jakoś przycisk wyłączenia kontrolki nie wyłącza... Telefon do serwisu w fabryce . Miła Pani poinstruowała co i jak.
I nic..... ! Po iluś próbach i kombinacjach ...i ponad dwóch dniach zmagań ...sukces ! I upragniona cisza : )
Minęło pół roku....
Poprzednia kombinacja... i nic....! Może jak agregat się wyłączy ?...nic ... a może jak się włączy.... ?może z prądu.....? nic....a może....a może....
Po jakiś dwóch dniach kombinowania ... sukces ! Oooo ! to na pewno trzeba tak i tak....! Ufff.. pół roku spokoju.
Po pół roku okazuje się , że ta kombinacja to jest do kitu..... Kolejne kombinowanie.... Po jakiś dwóch dniach kombinowania ... sukces ! I cisza : )
No i jestem tak po ładnych kilku latach takich kombinacji , za każdym razem okazujących się przy kolejnym razie do ... no wiecie : )
W tym tygodniu jak policzyłam przebrnęłam przez chyba 17-tą kombinację., włączyła się z wieczora , a jakże i były trzy noce piszczenia....Do skutku . Sukces ! Mam pół roku ciszy :) A ona znowu przewagę.....:)))
I już wiem dlaczego ją nazwali "Szósty zmysł" !!!
sobota, 24 lutego 2018
wtorek, 20 lutego 2018
11. Podsumowanie - część ostatnia -2017 rok aż do dziś .
2017 rok rozpoczął się spokojnie. na chwilę oczywiście. Kiedy już powoli ochłonęłam z tego co się wydarzyło , życie jakby tylko czekało za rogiem...
Mama .... Chciałam jej uchylić nieba ! Przeżyła przecież śmierć ukochanej wnuczki , no i moje rozstanie , a to wszystko ją przygnębiło i rozsypało.
Powoli zaczęły pojawiać się symptomy choroby , która dotyka tak wielu ludzi w tym wieku. Alzheimer... Od lipca wymagała już stałej opieki i z siostrą znowu dzieliłyśmy się dyżurami i opieką nad nią.
2 września odeszła.
Była najlepszą matką na świecie....
Choć jej losy od dziecka były tragiczne , nigdy w życiu na nic i na nikogo się nie skarżyła.
Trudno mi było znowu się pozbierać.
Mam tylko siostrę i jej rodzinę. Gdyby nie oni to nie wiem co by było.
Ale to już koniec smutków !
Mam pracę , mam siostrę , mam mieszkanie i święty spokój.
Wiem już , że nie chcę nikogo - żadnego faceta - w moim życiu.
Mogłabym - gdybym chciała .
Nie ! Nie chcę.
Robię to co chcę , kupuję co chcę i sama o sobie decyduję.
Mam wielkie plany na wakacje i ciągle mam nadzieję na kolejne "jutro".
Chcę pisać choćby o nieciekawym życiu. Pisać jednak będę.
Myślałam , że nie umiem ! A jednak fajnie było czytając swojego bloga , czytać go, jak ciekawą książkę .
Chciałabym kiedyś tak przeczytać i tego , którego zaczynam przecież pisać : )
Mama .... Chciałam jej uchylić nieba ! Przeżyła przecież śmierć ukochanej wnuczki , no i moje rozstanie , a to wszystko ją przygnębiło i rozsypało.
Powoli zaczęły pojawiać się symptomy choroby , która dotyka tak wielu ludzi w tym wieku. Alzheimer... Od lipca wymagała już stałej opieki i z siostrą znowu dzieliłyśmy się dyżurami i opieką nad nią.
2 września odeszła.
Była najlepszą matką na świecie....
Choć jej losy od dziecka były tragiczne , nigdy w życiu na nic i na nikogo się nie skarżyła.
Trudno mi było znowu się pozbierać.
Mam tylko siostrę i jej rodzinę. Gdyby nie oni to nie wiem co by było.
Ale to już koniec smutków !
Mam pracę , mam siostrę , mam mieszkanie i święty spokój.
Wiem już , że nie chcę nikogo - żadnego faceta - w moim życiu.
Mogłabym - gdybym chciała .
Nie ! Nie chcę.
Robię to co chcę , kupuję co chcę i sama o sobie decyduję.
Mam wielkie plany na wakacje i ciągle mam nadzieję na kolejne "jutro".
Chcę pisać choćby o nieciekawym życiu. Pisać jednak będę.
Myślałam , że nie umiem ! A jednak fajnie było czytając swojego bloga , czytać go, jak ciekawą książkę .
Chciałabym kiedyś tak przeczytać i tego , którego zaczynam przecież pisać : )
niedziela, 18 lutego 2018
10. Podsumowanie - część ósma - 2016 rok
Przez jakiś czas było mi smutno , trudno i ciężko. Najgorzej
było powiedzieć Mamie. Bardzo go lubiła ,cieszyła się kiedyś , że jakoś
poukładałam sobie życie... Po śmierci Młodej moja Mama zaczęła gasnąć . Wiem ,
że martwiła się też o mnie i teraz też ją to dobiło....
Skupiłam się na niej , jakoś układałyśmy to życie razem... Po śmierci córki przez
kilka miesięcy wracałam do domu z pracy , siadałam w pokoju , włączałam tv
żeby coś grało i migało przed oczami . Nie umiałam myśleć. Nie potrafiłam
nic zrobić , najprostsza rzecz była nie lada wysiłkiem. Do tego
kolor czarny jest taki depresyjny , ale w zasadzie był
wybawieniem. Nikt niczego nie miał prawa ode mnie chcieć. Jakieś sprzątanie ?
pranie ? prasowanie ? Ja ? Jakieś Święta ? Zorganizowała je
dla wszystkich moja siostra . Trzymałam się dzielnie , modlitwa ,
opłatek.... Trwałam jakby w zawieszeniu, jakby to wszystko co się wydarzyło było złym snem , a ja byłam jakby obok , jakbym oglądała własne życie z lotu ptaka....
Wszystkie inne problemy zostały chwilowo zawieszone. Niby byliśmy dalej razem.
2016 rok już od samego początku objawił się informacją , że Chuda dostała rozwód. Z orzeczeniem o jej winie - marne pocieszenie.
Właściwie to nawet nie chciało mi się niczego "ruszać" , raczej po prostu czekałam na koniec ze strony Strusia. Chciałam żeby jak prawdziwy facet podjął tą w końcu męską decyzję.
Ale gdzie tam !
Pamiętna data 7 marca ,kiedy przyśniła i mi się Młoda i w tym śnie jakby dała mi sygnał - zrób coś z tym ! Gdyby nie ten sen pewnie trwałabym w swoim transie dalej. To dzięki niej odważyłam się zrobić ten krok i „mleko się wylało”….
Domyśliłam się , że Dzień Kobiet to taki ważny powód żeby hołubić Chudą , ale nie konkretnie 8 marca, bo to bardzo by było widoczne , więc spotka się z nią w innym terminie. Może dzień przed albo po. Skoro miałam ten sen byłam pewna , że to ten dzień.
Pojechałam do mieszkania jego siostry. Bingo . Jego samochód , obok zaparkowany jej samochód. W oknach paliło się światło. Zapukałam…. Zdzwoniłam…Dzwoniłam dłuuuugo…..
I popłoch ! Kiedy się zorientowali , że to ja zgasili światło i udawali że ich nie ma ! Jak małe dzieci przyłapani na gorącym uczynku.
Siedziałam tam 4 godziny , na schodach klatki… Uprzejmie wysłałam kilka sms-ów , że tylko powiem da zdania i sobie pójdę , ale nie odpowiedział.
Miałam już dość więc wysłałam kolejnego , że powiadomię jego rodziców. Cisza.
Zadzwoniłam , opowiedziałam jego ojcu o zaistniałej sytuacji , powiedziałam , że to koniec. Podziękowałam za kilka lat dobrego przyjęcia mnie i wszystko inne.
Kiedy wracam do domu zobaczyłam jego samochód zmierzający w kierunku domu, a kiedy weszłam on już był. Nie było miło...
Tak bardzo bałam się jak to będzie samej….
To było trudne i długie w czasie rozstanie .
Przez moment chyba byłam w stanie znowu uwierzyć i wybaczyć…
Ale szybko wróciłam na ziemię – wystarczyło kolejne drobne kłamstwo.
Myślałam , że przynajmniej stać go na rozstanie z klasą. Naiwna….
Pomogłam wybrać mieszkanie , czekałam aż załatwi formalności kredytowe , potem załatwi remont , w międzyczasie złamałam paskudnie rękę…Myślałam że przynajmniej coś mi pomoże - ale się pomyliłam ! Potem były wakacje , nie miał gdzie zabrać na dwa tygodnie córkę , więc się zgodziłam…no ok….szkoda mi było dziecka.
Sama postanowiłam zrobić remont , zmienić meble , zacząć swoje życie w domu , który jak najmniej będzie przypominał o tym co było. Poinformowałam o swoich planach i terminach.
Niestety Struś myślał , że będzie sobie wił gniazdko dla siebie i Chudej ,a u mnie mieszkał , miał wikt i opierunek – i jeszcze czas na randki !
Najpierw uprzedzałam , żeby po kolei zabierał swoje rzeczy – ale „nie miał czasu”. Potem ostrzegałam że pakuję to czy tamto , żeby sobie zajrzał i wyjął co potrzebuje – bez echa. Potem sama zorganizowałam kartony wystawiałam do przedpokoju . W końcu zaczął powoli zabierać , a ja przyspieszałam tempo ! Uprałam , uprasowałam i spakowałam jeszcze wszystkie ciuchy. Resztę już wrzucałam do kartonów i walizek nie patrząc na nic. Skoro jemu nie zależało to i ja nie poczuwałam się do niczego.
Ostrzegałam , że wywożę wszystkie swoje meble . Ostatnią noc spędził w pustym pokoju śpiąc na podłodze : ) Przecież miał możliwość spać u rodziców ! No niestety mieszkanie siostry znowu zajęła siostrzenica.
Wszystko inne co było jego wylądowało w piwnicy.
Jestem z siebie dumna , że dałam radę i 4 sierpnia zamknęłam ten etap mojego życia.
Odebrałam klucze do mojego mieszkania , zostały mu tylko klucze do piwnicy.
Zrobiłam remont i jakoś się pozbierałam.
Została zawalona piwnica , z którą też nic się nie działo . Wysłałam w końcu sms-a z terminem do 20 października. Odpisał , że do tego czasu opróżni ją.
No i znowu niestety. Więc zmieniłam zamki. Pod koniec listopada miał niespodziankę , bo potrzebował coś do samochodu , a tu klucze nie pasują . No była granda , ale postawiłam na swoim i w ciągu najbliższej soboty zniknęło wszystko !
Patrzyłam tylko jak przyjeżdża pusto i odjeżdża załadowany , i tak kilka razy.
Przez jakiś czas było mi smutno , trudno i ciężko. Najgorzej
było powiedzieć Mamie. Bardzo go lubiła ,cieszyła się kiedyś , że jakoś
poukładałam sobie życie... Po śmierci Młodej moja Mama zaczęła gasnąć . Wiem ,
że martwiła się też o mnie i teraz też ją to dobiło....
Skupiłam się na niej , jakoś układałyśmy to życie razem... sobota, 17 lutego 2018
9. Podsumowanie - część siódma - 2015 rok
2015 rok rozpoczął się wylądowaniem Młodej na koniec
stycznia w szpitalu , w stanie głębokiej
śpiączki cukrzycowej… Rozpoczęła się wtedy walka o jej życie…
Trylion innych problemów zdrowotnych poza tym zabierał wszystkie szanse…
Lekarze byli bezradni . Morfina nawet nie pomagała….
Siedziałam w szpitalu całymi dniami , wracałam ostatnim
autobusem, szykowałam jeszcze „panu”
obiad na następny dzień , włączałam pralkę albo prasowałam… Kładłam się do
łóżka i zanim przyłożyłam głowę do poduszki – zasypiałam… Wstawałam rano do
pracy , a potem biegłam do szpitala. I tak codziennie , a leżała w
szpitalu prawie do końca marca.
I wtedy Młoda wróciła do domu. Z jednej strony radość, z
drugiej stan wymagający ciągłej opieki.
Gdyby nie pomoc mojej siostry nie wiem jak by było….
A było ciężko…..
Na zmianę z moją siostrą i z Miśkiem opiekowaliśmy się Młodą
.
Spałam u niej , a do swojego domu tylko czasem zaglądałam jak
Misiek zostawał u Młodej i mnie zmieniał . Tylko siostra z siostrzenicami
zaglądały kiedy ja i Misiek pracowaliśmy.
Wszystko inne miałam gdzieś. Czasami nawet nie odbierałam telefonu
od Strusia…
Do tego ta jego
postawa…
Podziwiam siebie , że to wytrwałam i podziwiam jego za to
jak potrafił m n i e wpędzać w poczucie winy za swoje wyczyny !
Już w kwietniu byłam gotowa
na rozstanie , podjęłam jakąś próbę , a
jednak nie wyszło....Chciałam rozstać się tak normalnie , jak dorośli i
normalni ludzie. I tak to już nie miało
racji bytu , ale dzisiaj widzę , że coś
go powstrzymywało . Myślę , że był to tylko brak miejsca do zamieszkania , bo jego siostra akurat przyleciała do Polski i korzystała ze
swojego mieszkania, a potem jeszcze jej córka , bo długo wtedy była w akurat w
Polsce - no i lokum zajęte ! Nie miałam ani głowy do tego , ani siły na
dyskusje z nim , żeby to jakoś zakończyć. Żeby kogoś wyrzucić to trzeba mu
przysłowiowo i realnie spakować walizki. Tylko
kiedy miałam to zrobić?
Dzisiaj żal mi samej siebie . Byłam jak zranione zwierzę w
potrzasku. Już nie widziałam szans posklejania
tego pożal się związku , ani nie
widziałam szybkiej możliwości jakiegoś normalnego zakończenia. Nie potrafiłam nawet
się skupić , żeby coś wymyślić.
Wtedy już liczyła się tylko Młoda , a moje życie było jakimś
transem , a ja robotem….
To trudne kawałki do czytania….
Sytuacja z Młodą była jednak priorytetem…. Ten rok bardzo
„bolał w czytaniu”….
Pomimo ciężkiego stanu
była dzielna . Najpierw zaczęła znowu siadać , potem wstawała i zaczęła chodzić z pomocą
balkoniku, aż powoli zaczęła sama chodzić
, oczywiście tylko w domu. Śmiałyśmy się , że chodzi „ jak kaczuszka” , ale znowu chodziła ! , choć każdy krok
sprawiał ogromny ból.
Nikt nie chciał się podjąć operacji w takim stanie …. Niby
miałyśmy zamówioną wizytę i kolejkę na
wrzesień…
Tak chciała żyć dopóki miała nadzieję! Potem , gdzieś od maja traciła już wiarę , że będzie lepiej. Myślę ,
że się domyślała, że to już nie realne.. , że jej operacji nie da się wykonać.
Nie u niej…. Nie w takim stanie.
No i w czerwcu
kolejny pobyt w szpitalu. To było gorące i ciężkie lato. Brak miejsc.
Inny szpital. No trudno . Ciężki stan , z poprzedniej hiperglikemii tym razem
hipoglikemia…żółtaczka , leki uszkodziły wątrobę … Pierwszego dnia nakrzyczałam
na lekarza i personel. Okazało się , że to ordynator….. Wysłuchał, zrozumiał skąd moje nerwy i jakie mam uwagi do sposobu opieki –
specyficznego dla osoby w takim stanie. Wydał stosowne rozporządzenie i
zapis wymagań w karcie pacjenta.
Choć „uboższy” szpital to
lekarze i personel przynajmniej okazali
się bardziej przyjaźni . Wkrótce nikt
nie miał do mnie żalu o to , co
walczyłam tego pierwszego dnia .
To ten lekarz szedł na każde ustępstwa , żeby jej nie męczyć
, to on stanął na wysokości zadania. To właśnie ten lekarz któregoś dnia powiedział mi „Proszę Pani , ona już takiego kolejnego razu nie przetrzyma”.
Niby wiedziałam , niby już mi mówiono coś podobnego . Ale
nie Młoda ! nie teraz!
Takie myślenie matki nie dopuszczało takich myśli.
Młoda w lipcu wróciła do domu. Miałam
dwa tygodnie urlopu , spędziłam go w dużej mierze z nią.
„Mamusiu kocham Cię” padło przez ten rok tyle razy…. „Mamuniu misiuniu” – mówiła do
mnie….
Przestałam pisać.
Wpis na blogu dopiero z początku września.
Dwa krótkie zdania… Patrzyłam na nie i nie potrafiłam usunąć
, łzy same płynęły…. Dlatego go tu wklejam…
Moja
córeczka.....
30.08.2015
o godz. 21.30 odeszła na zawsze....
Dopiero dwa dni przed
Świętem zmarłych powiadomiłam jej ojca.
I nie była to spokojna rozmowa. Wystarczy przytoczyć jedno
zdanie kiedy miał do mnie pretensje , że go nie powiadomiłam – „A gdzie byłeś
przez 32 lata JEJ ŻYCIA ???!”
Jeszcze w tym samym roku , 20 grudnia zmarł .
Jej ojciec, a mój były mąż.
wtorek, 13 lutego 2018
8. Podsumowanie - część szósta - 2014 rok
2014 rok rozpoczął
się w miarę zwyczajnie , ale wkrótce zaskoczył pewnym spotkaniem po latach.
Jakby dał mi sekundę radości w tej
otchłani zła…. Dał mi na chwilę siłę. Choć tylko na chwilę…
Ale spotkanie to uświadomiło mi wiele rzeczy. Mogłam spojrzeć na wszystko innymi oczami i
przejrzeć się w innych oczach... Wyjaśniło się kilka spraw , kilka niejasności
. Nawet po wielu latach dobrze jest poczuć się jakby lżej . Usłyszałam magiczne
słowo „przepraszam” od kogoś, kto tego
słowa nie ma w swoim zasobie słownictwa,
nie zna i nie używa : )))) No taki mały cud .
Dzisiaj właśnie od tego czasu minęły cztery lata , i choć R. jest daleko to
nadal mamy kontakt , wprawdzie z wielu
powodów tylko kurtuazyjny, ale mamy.
Tamto spotkanie dało mi siłę , ale i wiarę w siebie .
Kolejne tego roku pobyty
Młodej w szpitalu….
Już wtedy między nami było dobrze , jak córki z matką i
matki z córką . Nareszcie była moją ukochaną córką. Śmiałyśmy się z naszej
„trudnej miłości”. Leki dawały jakąś poprawę i nadzieję…. Przy niej Misiek dzielnie trwał , dbał o nią i już wiedziałam , że chyba kochał…. : )
I kiedy wydawało się , że można jakoś tak żyć , że daję radę
, że przecież jeszcze będzie dobrze , ni
stąd - ni zowąd lipcu wybuchła „bomba” …
Ot tak zwyczajnie…..
Tak z sekundy na sekundę…..
Chuda , czyli kobieta , która ciągle mieszała w moim związku
sama, nie proszona , odszukała mój numer telefonu w mojej pracy , zadzwoniła i przyznała się do płomiennego i
długotrwałego romansu z człowiekiem ,
który mieszkał ze mną od wielu lat…
Przepraszała !!!
Można sobie wyobrazić jak w czasie pracy człowiek się
dowiaduje , że świat zupełnie prywatny mu runął !
Świat runął , runęło wszystko…. Tak pierdzielnęło , że hej !
Wtedy pierwszy raz kazałam mu się wynosić…. W ogóle pierwszy raz komukolwiek…
Nie wiedziałam co robić i jak się zachować.
Szalałam z rozpaczy i bólu… Do dzisiaj pamiętam jak szlochałam
Jakoś wyszło , że jednak został. Chyba z obawy przed jej mężem , który go poszukiwał . Dzisiaj mocno żałuję że nie podałam mu adresu pracy Strusia : )
Młoda była wtedy moim wsparciem… Wiedziała , że coś jest nie
tak , domyślała się pewnie , ale mówiłam , że to taki kryzys… Nie chciałam jej
martwić. Potrafiła wziąć taksówkę i przyjechać tam gdzie akurat byłam żeby
mnie pocieszyć .
Żyłam jak w jakimś amoku , nie potrafiłam tego ogarnąć !!
Chciałam jeszcze spróbować, ratować… Nie chciałam jednak
dalej żyć tak jak dotychczas ! Chciałam dać mu szansę Tak wiele się działo…. Ta Ona , jej mąż ,
telefony rozmowy …. Jeden koszmar , szaleństwo….We wrześniu mąż ją wyrzucił z
domu… Była w końcu wolna , to spokojnie się wzięła za Strusia…Wiedziałam , że
to był jej chytry plan . Wiedziałam jak to się skończy. Powiedziałam mu to ,
ale nie chciał słuchać.
To był dłuuugi rok. Rok wielu okrutnych dni, wielu kłamstw…
Wiele wspomnień z tego czasu nigdy się nie wymaże….Dopiero dzisiaj wiem , jak byłam zmanipulowana przez nich.
Byłam w tym jak w błocie , jak w oku cyklonu.. dopóki nie były ważniejsze inne sprawy… wtedy byłam jakby obok tego bajzlu , bo już byłam zajęta Młodą, jej chorobą , która coraz bardziej dawała się we znaki. Było mi wszystko jedno , co się stanie dalej
Nie mogłam tylko zrozumieć dlaczego przecież oboje wiedząc , jaka jest sytuacja ,tak okrutnie to wykorzystali…. ?
We Wigilię nawet nie potrafiłam przełamać się z nim opłatkiem i
złożyć życzenia…
Nie było we mnie już nic . Była pustka.
Do tego Młoda w Święta źle się poczuła......
niedziela, 11 lutego 2018
7. Podsumowanie - część piąta -2013 rok
2013 rok od początku zastanawiałam się ile jeszcze wytrwam ,
opowieści o Chudej już mnie zwyczajnie dobijały.
Czara goryczy właśnie się przelała. Każdy miesiąc był walką z wiatrakami. Już
wtedy wiedziałam , że zmierzamy do końca ale pięknego zakończenia nie będzie.
Skończył się czas kiedy jeszcze go tłumaczyłam sama przed
sobą , bo jeszcze coś tam się tliło we mnie . O nie ! Zaczęłam się zwyczajnie
bronić , w słowach i w uczynkach .
Przestałam patrzeć na niego przez różowe okulary.
Do tego nastał czas niepewny w pracy. Nie otrzymałam od
niego żadnego wsparcia… Dostawała je ona… Bo cóż ja mogłam mieć za kłopoty
? To ona potrzebowała rozmowy…bo mąż
niedobry ! To ona potrzebowała wsparcia… bo rączka boli ! To ona potrzebowała
wsparcia bo straciła pracę ! Można by tak długo wymieniać powody
Był to rok wielu odkrytych sms-ów… Rok kiedy pojechał „na
szkolenie” . Tyle że to było kłamstwo… Pojechali razem . Gdzieś…Oczywiście
odkryłam to dużo później.
Poza tym to rok , a właściwie jego końcówka …kiedy to Młoda
zaczęła być już w poważnym stanie choroby . To w końcu odkryta i konkretnie postawiona
diagnoza. Fatalna….ale jakoś rozum nie dopuszczał jej do serca . Wierzyłam , że
jeszcze może być dobrze. Wylądowała w Klinice Wojskowej w Łodzi. Program
leczenia , indywidualnie dobrane leki…. Nareszcie jakiś plan działania i
leczenia. 20% pracy serca jednak nie
brzmiało dobrze…. Wszystkie inne problemy zbledły. Nic już nie miało żadnego
znaczenia.
Tym bardziej on i jego dzidzia….
czwartek, 8 lutego 2018
6. Podsumowanie - część czwarta 2012 rok
2012 rok to czas kiedy w tym związku trwałam jakby wbrew
wszystkiemu co mówiło to koniec…. Uciekałam w siebie i swoje zajęcia, a słowo „czekam” było w moim życiu aż do
obrzydzenia. Czekałam, aż wróci z każdej kolejnej randki , kawki, i czego tam
jeszcze , choć głupie tłumaczenia zawsze
były , a jakże….
A to „jadę pojeździć na rowerze” – i zajmowało mu to całe
popołudnie do głębokiego wieczora….
Albo „byłem w
sklepie” i ten oto , który namiętnie
kocha zakupy wracał do domu ….kompletnie bez niczego !
Czekałam tak często , że wkrótce stało się to normą.
Na dobre zamknęłam się w sobie , zajęłam więcej swoim
własnym życiem , odgrzebałam swoje hobby .
Żyłam też życiem
Młodej , a ona powoli stawała się lepsza , mądrzejsza , choć coraz bardziej
słaba. Ciągle była chora , ciągle coś się
przyplątywało. Wtedy jeszcze nie
miałyśmy pojęcia co się dzieje , Młoda ciągle chodziła do lekarzy i ciągle nie
było efektu. Jej życie pomijając chorobę , na tyle się zmieniło , że miałam
nadzieję , że wszystko przetrwamy ,damy radę , będzie dobrze… , że w końcu może
chociaż ona będzie szczęśliwa.
Później już nawet wolałam być sama w domu ze sobą niż z
nim. Przez głowę przewijały mi się
wytwory wyobraźni , które naiwnie odganiałam , a one jakże się okazały
prorocze…
Zorganizowałam Święta Bożego Narodzenia dla nas , mojej Mamy
i Młodej , dla jego rodziny… Jego „popis” w święta przed jego i moją rodziną był tylko dopełnieniem tego roku….
Struś właściwie już był u mnie „skreślony”. Pamiętam tą
„konsternację” rodziny… Myślę , że wtedy sobie co nieco niektórzy mogli
pomyśleć , jak to wygląda naprawdę , choć pozory były przecież inne. Młoda później powiedziała mi jaki miała do niego
żal o to zachowanie. Byłam jej wdzięczna
za wsparcie…. Zawsze była kiedy jej potrzebowałam.
piątek, 2 lutego 2018
5. Życie jest jak bańka mydlana..
Życie jest tak nieprzewidywalne , zaskakuje szybkimi zwrotami akcji , scenariuszami jakimi sami nigdy byśmy nie wymyślili... Raz lepszymi raz gorszymi.....
Kiedy otrzymałam telefon z tą informacją zrobiło mi się bardzo smutno...
Dzisiaj pożegnaliśmy kolegę ,z którym kiedyś pracowaliśmy .
Mój rocznik.... W niedzielę miałby swoje kolejne urodziny.
Dusza człowiek ,ciepły , uczynny , miły... No fajny....
Życie trochę go pokonało jednak na własne życzenie. Ale ludzie są tylko ludźmi.
Kiedy odszedł z pracy już był poważnie chory .
Kiedy moja Młoda była któregoś razu w szpitalu spotkałam go tam , również jako pacjenta.... Paskudne choróbsko zwyciężyło.
Między innymi była i ta cholerna cukrzyca...
Troje dzieci wkraczających w dorosłość. Szkoda....
Przy tej smutnej okazji spotkałam kilka osób , które też odeszły przez te lata z korpo , z różnych przyczyn , oraz kolegę , który jeszcze ze mną pracuje ale jest w budynku oddalonym o 6km. Moje korpo jest bardzo duże :) To mój "osobisty kolega" :) od lat, ale o nim może kiedyś... :) Zawsze mówiłam , że my to razem w tym korpo zostaniemy i "pozamiatamy" . I właściwie tak wyszło :) Po wszystkim powspominaliśmy , wymieniliśmy mnóstwo informacji co gdzie u kogo , kto został dziadkiem , babcią , komu wnuczę się zaraz urodzi , co kto robi i jak teraz żyje .
Na pytania czy to prawda , że Strusia pogoniłam też grzecznie odpowiadałam . W skrócie i bez emocji. Dałam radę :) Miło było ich wszystkich znowu spotkać , choć szkoda , że w takich okolicznościach . To tylko część niegdysiejszej ekipy.
Tak to już jest... Teraz to tylko jakiś chrzciny , wesela albo pogrzeby.....
Kiedy otrzymałam telefon z tą informacją zrobiło mi się bardzo smutno...
Dzisiaj pożegnaliśmy kolegę ,z którym kiedyś pracowaliśmy .
Mój rocznik.... W niedzielę miałby swoje kolejne urodziny.
Dusza człowiek ,ciepły , uczynny , miły... No fajny....
Życie trochę go pokonało jednak na własne życzenie. Ale ludzie są tylko ludźmi.
Kiedy odszedł z pracy już był poważnie chory .
Kiedy moja Młoda była któregoś razu w szpitalu spotkałam go tam , również jako pacjenta.... Paskudne choróbsko zwyciężyło.
Między innymi była i ta cholerna cukrzyca...
Troje dzieci wkraczających w dorosłość. Szkoda....
Przy tej smutnej okazji spotkałam kilka osób , które też odeszły przez te lata z korpo , z różnych przyczyn , oraz kolegę , który jeszcze ze mną pracuje ale jest w budynku oddalonym o 6km. Moje korpo jest bardzo duże :) To mój "osobisty kolega" :) od lat, ale o nim może kiedyś... :) Zawsze mówiłam , że my to razem w tym korpo zostaniemy i "pozamiatamy" . I właściwie tak wyszło :) Po wszystkim powspominaliśmy , wymieniliśmy mnóstwo informacji co gdzie u kogo , kto został dziadkiem , babcią , komu wnuczę się zaraz urodzi , co kto robi i jak teraz żyje .
Na pytania czy to prawda , że Strusia pogoniłam też grzecznie odpowiadałam . W skrócie i bez emocji. Dałam radę :) Miło było ich wszystkich znowu spotkać , choć szkoda , że w takich okolicznościach . To tylko część niegdysiejszej ekipy.
Tak to już jest... Teraz to tylko jakiś chrzciny , wesela albo pogrzeby.....
Subskrybuj:
Posty (Atom)