sobota, 17 lutego 2018

9. Podsumowanie - część siódma - 2015 rok


2015 rok rozpoczął się wylądowaniem Młodej na koniec stycznia w  szpitalu , w stanie głębokiej śpiączki cukrzycowej… Rozpoczęła się  wtedy walka o jej życie…

Trylion innych problemów zdrowotnych  poza tym zabierał  wszystkie szanse… 

Lekarze byli bezradni . Morfina nawet nie pomagała….

Siedziałam w szpitalu całymi dniami , wracałam ostatnim autobusem, szykowałam  jeszcze „panu” obiad na następny dzień , włączałam pralkę albo prasowałam… Kładłam się do łóżka i zanim przyłożyłam głowę do poduszki – zasypiałam… Wstawałam rano do pracy , a potem biegłam do szpitala. I tak codziennie , a leżała w szpitalu  prawie  do końca marca.



I wtedy Młoda wróciła do domu. Z jednej strony radość, z drugiej stan wymagający ciągłej opieki.

Gdyby nie pomoc mojej siostry nie wiem jak by było….

A było ciężko…..

Na zmianę z moją siostrą i z Miśkiem opiekowaliśmy się Młodą .

Spałam u niej , a do swojego domu tylko czasem zaglądałam jak Misiek zostawał u Młodej i mnie zmieniał . Tylko siostra z siostrzenicami zaglądały kiedy ja i Misiek pracowaliśmy.

Wszystko inne miałam  gdzieś. Czasami nawet nie odbierałam telefonu od Strusia…





Do tego  ta jego postawa…

Podziwiam siebie , że to wytrwałam i podziwiam jego za to jak potrafił    m n i e   wpędzać w poczucie winy za swoje wyczyny !

Już w kwietniu byłam gotowa  na rozstanie , podjęłam jakąś próbę , a  jednak nie wyszło....Chciałam rozstać się tak normalnie , jak dorośli i normalni ludzie.  I tak to już nie miało racji bytu , ale  dzisiaj widzę , że coś go powstrzymywało . Myślę   , że  był to tylko brak  miejsca do zamieszkania , bo jego siostra  akurat przyleciała do Polski i korzystała ze swojego mieszkania, a potem jeszcze jej córka , bo długo wtedy była w akurat w Polsce - no i lokum zajęte ! Nie miałam ani głowy do tego , ani siły na dyskusje z nim , żeby to jakoś zakończyć. Żeby kogoś wyrzucić to trzeba mu przysłowiowo i realnie spakować walizki. Tylko  kiedy  miałam to zrobić?

Dzisiaj żal mi samej siebie . Byłam jak zranione zwierzę w potrzasku. Już nie widziałam szans posklejania  tego pożal się związku , ani  nie widziałam szybkiej możliwości jakiegoś normalnego zakończenia. Nie potrafiłam nawet się skupić , żeby coś wymyślić.



Wtedy już liczyła się tylko Młoda , a moje życie było jakimś transem , a ja robotem….

To trudne kawałki do czytania…. 

Sytuacja z Młodą była jednak priorytetem…. Ten rok bardzo „bolał w czytaniu”….

Pomimo ciężkiego stanu  była dzielna . Najpierw zaczęła znowu siadać , potem  wstawała i zaczęła chodzić z pomocą balkoniku, aż powoli  zaczęła sama chodzić , oczywiście tylko w domu. Śmiałyśmy się , że chodzi „ jak kaczuszka”  , ale znowu chodziła ! , choć każdy krok sprawiał ogromny ból.

Nikt nie chciał się podjąć operacji w takim stanie …. Niby miałyśmy zamówioną wizytę  i kolejkę na wrzesień… 

Tak chciała żyć dopóki miała nadzieję!  Potem , gdzieś od maja  traciła już wiarę , że będzie lepiej. Myślę , że się domyślała, że to już nie realne.. , że jej operacji nie da się wykonać. Nie u niej…. Nie w takim stanie.

No i w czerwcu  kolejny pobyt w szpitalu. To było gorące i ciężkie lato. Brak miejsc. Inny szpital. No trudno . Ciężki stan , z poprzedniej hiperglikemii tym razem hipoglikemia…żółtaczka , leki uszkodziły wątrobę … Pierwszego dnia nakrzyczałam na lekarza  i personel.    Okazało się , że to ordynator…..  Wysłuchał, zrozumiał skąd moje nerwy  i jakie mam uwagi do sposobu opieki – specyficznego dla osoby w takim stanie. Wydał stosowne rozporządzenie i zapis  wymagań  w karcie pacjenta.  

Choć „uboższy” szpital  to  lekarze i personel  przynajmniej okazali się  bardziej przyjaźni . Wkrótce nikt nie miał do mnie żalu o to ,  co walczyłam tego pierwszego dnia .

To ten lekarz szedł na każde ustępstwa , żeby jej nie męczyć , to on stanął na wysokości zadania. To właśnie  ten lekarz któregoś dnia powiedział mi „Proszę Pani , ona już  takiego kolejnego  razu nie przetrzyma”.

Niby wiedziałam , niby już mi mówiono coś podobnego . Ale nie Młoda ! nie teraz! 

Takie myślenie matki nie dopuszczało takich myśli.



Młoda w lipcu wróciła do domu.  Miałam  dwa tygodnie urlopu , spędziłam go w dużej mierze z nią.

„Mamusiu kocham Cię” padło przez ten rok  tyle razy…. „Mamuniu misiuniu” – mówiła do mnie….

Przestałam pisać.

Wpis na blogu dopiero  z początku września.

Dwa krótkie zdania… Patrzyłam na nie i nie potrafiłam usunąć , łzy same płynęły…. Dlatego go tu wklejam…



Moja córeczka..... 

30.08.2015 o godz. 21.30     odeszła na zawsze.... 







Dopiero  dwa dni przed Świętem zmarłych powiadomiłam jej ojca.

I nie była to spokojna rozmowa. Wystarczy przytoczyć jedno zdanie kiedy miał do mnie pretensje , że go nie powiadomiłam – „A gdzie byłeś przez 32 lata JEJ  ŻYCIA ???!”



Jeszcze w tym samym roku , 20 grudnia zmarł .

Jej ojciec, a mój były mąż.

2 komentarze:

  1. Nie sposób się nie rozpłakać, czytając te słowa. Nie ma większej tragedii niż śmierć dziecka.

    OdpowiedzUsuń